sobota, 10 maja 2008

Projekt: Monster




W dzieciństwie uwielbiałem horrory. Nie zapomnę strachu towarzyszącemu mi po obejrzeniu Muchy czy Bloba (zarówno wersji z lat 50-tych, jak i późniejszego remake'a). Im byłem starszy, tym horrory coraz częściej, zamiast strachu, wywoływały co najwyżej uśmiech politowania. W ciągu ostatnich 15 lat tylko jednemu udało się mnie naprawdę porządnie wystraszyć - Blair Witch Project. Nie o fabułę tam chodziło, a o niesamowity klimat stworzony za pomocą filmowania całej historii z ręcznej kamery. Naprawdę miałem wrażenie, że jestem w tym lesie, a tytułowa Wiedźma zaraz mnie dopadnie.

Szeroko reklamowany Projekt: Monster (Cloverfield) dawał nadzieję na podobne emocje. Nie spodziewałem się może przerażenia, ale szczerze liczyłem na wbicie w fotel przez dynamiczną akcję i podobne uczucie uczestniczenia w wydarzeniach wraz z bohaterami, jak w Blair Witch Project. W końcu technika filmowania, która tak doskonale sprawdziła się w niskobudżetowym horrorze, nie mogła tu dać gorszego efektu. Grupa młodych ludzi próbujących ratować życie w niszczonym przez tajemniczego potwora Manhattanie, do tego niezłe efekty i wszystko filmowane prosto z ręki. To musiało się udać. Czy na pewno?

Mamy więc grupę znajomych, których poznajemy na imprezie pożegnalnej Roba, wkrótce wylatującego za pracą do Japonii. Trwająca blisko pół godziny scena wypada nieźle, chyba najlepiej z całego filmu. Zachowania bohaterów, łączące ich zależności i uczucia wypadają naturalnie i zaostrzają apetyt na dalszą akcję. Przyjęcie zostaje brutalnie przerwane oznakami trzęsienia ziemi, a po wybiegnięciu na ulicę, przed przerażonymi imprezowiczami ląduje głowa Statuy Wolności. Od tej chwili fabuła nabiera dynamizmu, sprowadzając się jednak do ciągłego biegu - najpierw próbie ucieczki z Manhattanu, a potem powrotu w okolice Central Parku, gdzie uwięziona została w walącym się budynku dziewczyna Roba. Wszystko to przeplatane jest panoramami niszczonego przez kuriozalnego potwora miasta.

Jak twórcom mającym w ręku patent na prawdziwy hit udało się nakręcić takiego gniota? Otóż grzechów popełnili bez liku. O ile zawiązanie akcji im się udało, tak potem z każdą kolejną chwilą jest coraz gorzej. Psychologia postaci i ich zachowania zaczynają razić nienaturalnością - Rob nie wygląda nawet na trochę przejętego śmiercią brata, podobnie zresztą jak tegoż brata narzeczona (chłopak najwidoczniej nie był zbyt kochany), instynkt samozachowawczy także jest im obcy. Gdy dodamy do tego drętwe dialogi i praktycznie brak jakiegokolwiek wpływu ran ciętych i szarpanych na ich stan fizyczny, nie dziwi fakt, że o identyfikacji widza nie może tu być mowy.

Klimat, który w założeniu miał być najsilniejszą stroną Projekt: Monster, szybko znika za sprawą nadgorliwości twórców w ukazaniu nam prawdziwego źródła zagrożenia - potwora. Widzimy go już chwilę po tajemniczych wstrząsach i oglądamy w całej okazałości jeszcze wielokrotnie. Nie dość, że wygląda on groteskowo (od czasów Aliena chyba tylko we Władcy Pierścieni udało się stworzyć coś strasznego i obrzydliwego jednocześnie, co nie ocierałoby się o śmieszność), to jeszcze autorzy nie są konsekwentni co do jego rozmiaru i wyglądu. Potworek wygląda też na nieśmiertelnego. W jaki sposób przerośnięty King Kong miałby wytrzymać ostrzał z setek RPG, czołgów, myśliwców i nie ugiąć się nawet pod nalotem bombowców B2, to już pozostanie słodką tajemnicą scenarzysty.


Nie, wcale nie jesteś straszny

Właśnie w tytułowym monsterze tkwi największa słabość filmu (co upodabnia go do niedawnego koreańskiego hitu Host: Potwór). To ona całkowicie niweluje to, co miało decydować o sile obrazu - poczucie uczestnictwa w obserwowanych wydarzeniach. Zamiast napięcia i obgryzania z nerwów paznokci, mamy rozglądanie się po pokoju i myślenie, co by tu zjeść na kolację. W kwestii klimatu Cloverfield przegrywa z Blair Witch Project o kilka długości.

Szkoda pomysłu. Zamiast świetnego filmu rozrywkowego wyszedł przereklamowany bubel. A może tak miało być? Może ten film to tak naprawdę przerośnięta reklama? W końcu product placement wychodzi tu na każdym kroku, rażąc bardziej niż w niejednym polskim serialu. Więcej niż 5/10 niestety dać nie mogę.

Moja ocena 5/10

Brak komentarzy: