wtorek, 18 listopada 2008

WALL-E



Z pozoru WALL-E to taka utrzymana w lekkim retrofuturyzmie bajeczka o dwóch zakochanych w sobie robocikach. Faktycznie ta bajka to jedna z przyjemniejszych opowiastek o miłości powstałych ostatnimi czasy, połączona z rewelacyjną wręcz satyrą nad skutkami naszej postępującej technologizacji. To chyba najlepszy mix rozrywki dla dzieci i przesłania dla dorosłych współczesnej animacji.

Fabuła jest bardzo prosta i pewnie każdy zainteresowany już o niej słyszał. Mamy uroczego robocika WALL-E (bez dwóch zdań wzorowanego na bohaterze Krótkiego spięcia), który powstał, by oczyszczać nasz świat z odpadków. No i sobie ten nasz świat sprząta, nie bacząc na to, że ludzi od 700 lat już na nim nie ma - część opuściła Ziemię, reszta została pośrednio zabita przez góry śmieci, którymi zasyfili całą planetę. Spokojne i monotonne życie WALL-E zmieni się jednak diametralnie, gdy jego terytorium nawiedzi nadpobudliwa sonda płci żeńskiej, o wdzięcznym imieniu EVE - wysłana w celu sprawdzenia, czy są na Ziemi jakieś oznaki życia.

Początkowo ten filmik, choć zadziwia technicznym kunsztem, wydaje się raczej dość infantylną opowiastką dla dzieciaków mających <10 lat. Szybko jednak nabiera tempa, raz po raz zaskakując celną obserwacją. Ilość odniesień do naszej rzeczywistości i niezliczone nawiązania do klasyki sci-fi wywołują nieustające jarzenie się michy. Śmiejąc się jednak z tych bezwolnych grubasów podświadomie gdzieś czujemy, że wcale wiele nam do nich nie brakuje... Oj, naprawdę odważny to film i autorom należą się brawa za umieszczenie podobnych wątków w, co by nie mówić, bajce dla dzieci.

Podziwiając tło historii nie można zapomnieć, że jej główną osią jest rodzące się uczucie między WALL-E a EVE. Choć te robociki nie potrafią wymówić nic poza swoimi imionami, a twórcy filmu wykorzystali tu zgrane raczej motywy, to i na tym polu jest świetnie. Naprawdę parę momentów jest rozbrajających i wstyd się przyznać, ale ja, stary już chłop, na tej opowiastce o dwóch blaszakach co najmniej trzykrotnie ostro walczyłem, by sobie nie połkać ze wzruszenia. Zresztą taki rozczulający nastrój utrzymuje się jeszcze długo po napisach końcowych (skądinąd też świetnych).

Ponoć każde dziecko wybiera sobie 2-3 filmy, których wspólnym oglądaniem katuje potem rodziców kilkadziesiąt razy. Jak już się dorobię dzieciaka, będę robił wszystko, by dla niego takim filmem stał się WALL-E :) Historię automatu sprzątającego i jego śnieżnobiałej wybranki pewnie mógłbym oglądać z przyjemnością jeszcze niejeden raz. Jak dla mnie bomba. Polecam.

Moja ocena:
9/10

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Oczywiście dziecko od urodzenia będziesz też uczył piractwa, bo z bloga wynika, że filmów nie pozyskujesz w sposób legalny (chciałoby się dodać znak zapytania na końcu, ale po co). No chyba, że się mylę, to przepraszam.

BLeszczynski pisze...

hmm, czy uczył? Nie.

Mam masę oryginalnych filmów i kilkadziesiąt gier. W kinie byłem setki razy. Nie popieram piractwa, ale... tak, zdarza mi się obejrzeć divx-a i ściągam seriale.