piątek, 3 października 2008

Iron Man




Kolejny komiksowy twór. Tym razem na tapetę wzięty raczej średnio popularny (w Polsce przynajmniej) superhero - Iron Man. Recenzje filmu po premierze były pozytywne i... trudno się z nimi nie zgodzić :)

Wielkiej filozofii tu nie ma. Tony Stark (Robert Downey Jr.) jest lekkoduchem spędzającym czas na szalonej zabawie. Zachowuje się właściwie niczym Bruce Wayne pozujący na bogatego lekkoducha, tyle, że Stark nie udaje. Naprawdę ma niemal wszystko gdzieś, liczy się dobra rozrywka, wystawne życie i piękne kobiety. A że przy tym jest inżynierskim geniuszem, właścicielem olbrzymiej firmy specjalizującej się w wyposażaniu armii USA w środki skutecznej negocjacji z terrorystami, to i na zachcianki mu nie brakuje.

I pewnie dalej by to się tak kręciło, gdyby nie pechowe wydarzenia podczas prezentacji nowych śmiercionośnych pocisków wojskom stacjonującym na Bliskim Wschodzie. Stark nie dość, że widzi dzielnych amerykańskich chłopców, którzy giną od produkowanej przez niego broni, to jeszcze dostaje się do niewoli, gdzie ma wspomóc terrorystów swoim konstruktorskim talentem. Tak traumatyczne przeżycia oczywiście zmieniają jego spojrzenie i nadają życiu nowy sens - od teraz będzie tępił zło w groteskowym (ale nie tak jak rajtuzy innych herosów) pancerzu, przeładowanym najnowocześniejszą elektroniką.

Czytając powyższy opis można spodziewać się tylko kolejnego kolorowego gniota made in Hollywood. A jednak nie - Iron Man podoba się właściwie od początku do samego końca. Jak twórcy to osiągnęli? W bardzo prosty i trudny do osiągnięcia jednocześnie sposób - humorem. Cała historia pokazana jest z lekkim przymrużeniem oka, dialogi kipią od inteligentnego dowcipu i nie ma tu charakterystycznego dla tego rodzaju kina przeładowania efektami. Do tego fajna atmosfera najwyraźniej udzieliła się aktorom, widać, że bawili się na planie znakomicie. Downey Jr. nie pokazuje niczego do czego nas już nie przyzwyczaił, ale w roli Starka jest świetny - wyluzowany, pewny siebie, z charakterystyczną dla tego aktora nutą straceńczego szaleństwa. Nawet Gwyneth Paltrow nie ma tu typowej dla niej miny cierpiętnicy i wreszcie przypomina kobietę z jakimś seksapilem.

Jakieś wady? Tak - komediowa atmosfera w troszkę za mały sposób jest tutaj wspierana przez wątek mający wywołać emocje. Konfrontacja Starka z jego głównym przeciwnikiem (niezły Jeff Bridges) jest mdła, pozbawiona dramaturgii i zakończona totalnie bezpłciową walką, niegodną po prostu filmu o superbohaterze. Wszystkie inne aspekty filmu wynagradzają to jednak widzowi z nawiązką.

Werdykt - Iron Man to zdecydowanie jedna z najlepszych adaptacji komiksu. Prezentuje całkiem inny styl niż chociażby ostatni Batman i bardzo dobrze na tym wychodzi. O ile historia Batmana i otaczających go postaci jest wystarczająco głęboka, by udźwignąć nawet pozbawiony scen akcji dramat, tak banalną postać Iron Mana mógł uratować tylko przebojowy luz i humor. Brawa dla reżysera za wybór prawidłowej ścieżki. Warto jego wysiłek zobaczyć.

Moja ocena
7,5/10

3 komentarze:

MJ pisze...

Zgadzam się - IM to IMO jedna z najlepszych ekranizacji komiksów i przy okazji bardzo pozytywne zaskoczenie (dla mnie), bo spodziewałem się kolejnego przesłodzonego i prze-CGI-owanego (uff) Spidera czy płaskiego-family-friendly F4, a otrzymałem niezłą historię (jak na ekranizacje komiksu), cięte dialogi ociekające humorem takim jaki lubię :), CGI z umiarem i ogólnie - fajne to to :). Doczepię się tylko do jednej sprawy - piszesz, że IM w innej konwencji niż humorystyczna byłby porażką - ośmielę się nie zgodzić. Z IM możnaby zrobić to co planowano w pierwotnym scenariuszu Hancocka - dramat człowieka zniszczonego przez alkohol (swego czasu Tony sobie nie żałował) - tylko pytanie brzmi - jaką by wtedy takie coś miało oglądalność? ;)

Aha - jeżeli jeszcze nie wiedziałeś, polecam też nowego Hulka z Nortonem - zaskakuje od samego początku (moment rozpoczęcia historii) i miażdzy końcówką :>. Oby więcej takich ekranizacji komiksów, a umrę szczęśliwy :D

p.s. Poczekałeś na "po literkach"? :>

BLeszczynski pisze...

No w sumie z tym pierwotnym scenariuszem Hancocka to racja, nie pomyślałem o tym. Ale chyba jeszcze dużo wody w Warcie upłynie zanim na taki film się wytwórnie zdecydują.

Bardziej chodziło mi o to, że gdyby nie ten lekki klimat, to mógłby wyjść zacięty, niestrawny walec, typu Daredevil.

Hulka nie widziałem, ale czeka dzielnie w kolejce :) Wiesz za dużo na raz Marvela czy DC Comics też nie jestem w stanie zdzierżyć.

Najważniejsze, że ekranizacje da się już oglądać bez odruchów wymiotnych, a nawet potrafią być fajne - postęp jest :) Brakuje jeszcze odwagi, żeby od schematów odejść.

Czekałem po napisach, Iron dał cynka :)

Marcin Łuczak pisze...

A mówiłem wam, jak wróciłem z kina, że film był świetny? Mówiłem :)
A na takie a nie inne wrażenia złożyło się kilka rzeczy - rewelacyjny Downey Jr., nie przekombinowany scenariusz, który był właściwie esencją kilku najlepszych motywów w komiksie (na szczęście nie wszystkich) i świetne efekty specjalne, które nie były nachalne i nie było ich za dużo. Widać, że Favreau miał dokładną wizję filmu.

I jeszcze dwie rzeczy:

1. Chociaż do Iron Mana 2 jeszcze dużo czasu, to już Favreau planuje, aby problemy z alkoholem pojawiły się w części trzeciej. Za kanwę wątku ma posłużyć historia "Demon in a bottle". Co i jak się działo pisać nie będę, ale z tego co wiem to już klasyka :)

2. Hulka też obejrzałem i jest lepszy niż mi się wydawało że będzie. Choć trzeba przyznać, że oczekiwania miałem niskie. Irtytuje to, że film NIE JEST kontynuacją poprzedniej części. Więcej o filmie napiszę w recce. BTW. W Hulku ostatnia scena przed literkami jest powiązana jednoznacznie z tą ostatnią sceną z Iron Mana, po literkach - wątkiem i postacią :D

PS. Zdecydowanie wolałbym Hancocka w wersji pierwotnej, niż tej która ostatecznie została zrobiona. Ale cóż, nie oczekujmy od wytwórni filmowych, aby jakość filmu była ważniejsza od kasy :(