wtorek, 21 lipca 2009

The Shield / Świat gliniarzy




Jakiś czas temu The Times opublikował listę najlepszych amerykańskich seriali z ostatnich lat. Mając ochotę na coś "policyjnego" przerobiłem najpierw cały sezon pierwszego na liście The Wire. To świetna, realistyczna produkcja pokazująca pracę policji w niezwykle szczegółowy sposób. W jej największej zalecie, tkwi jednak i największa słabość - bywa nudno, niespiesznie i trudno o bakcyl "jeszcze jednego odcinka". Do The Wire na pewno jeszcze wrócę, zanim jednak wziąłem się za drugi sezon, postanowiłem sprawdzić coś nieco bardziej żwawego - 9. na tej liście The Shield. I zassało mnie (i moją żonkę) na pełne 7 sezonów.

Policyjny posterunek w walącym się budynku dawnego kościoła, Farmington, Los Angeles - dzielnica znajdująca się w całości pod kontrolą gangów. Obok standardowych mundurowych i detektywów stacjonuje tam dość niezwykły czteroosobowy zespół - Grupa Uderzeniowa, jednostka, która ma odgórne przyzwolenie na przymykanie oka na przepisy, liczy się tylko skuteczność. Dowodzi nią Vic Mackey (Michael Chiklis), niski, łysy, prymitywny i naładowany testosteronem glina - uzależniony od adrenaliny, nie znający sytuacji bez wyjścia, w którym umięśnione grupy meksykańskich dealerów budzą mniej więcej taki respekt, jak w przeciętnym policjancie jarający trawkę gimnazjaliści. Kocha swoją robotę i kocha ludzi, z którymi pracuje. Jego Strike Team jest niczym mafijna rodzina - zawsze mogąca na siebie liczyć i pomagająca sobie nawet w najbardziej ryzykownych sytuacjach. A tych nie brakuje, bo co prawda Grupa Uderzeniowa dba o względny spokój na ulicach i dokonuje spektakularnych aresztowań, wszystko to jednak przykrywka dla ich przestępczej działalności, wymuszeń na gangach, a nawet uciekania się do morderstw, jeśli tylko tego wymaga interes lub bezpieczeństwo zespołu.

Pilot The Shield robi wrażenie. Skorumpowani policjanci, brak jakiejkolwiek poprawności politycznej w dialogach i rewelacyjny zwrot akcji w końcówce - tego nie widzi się często w serialach. Potem jest jednak nieco gorzej, jakby producenci przestraszyli się ostrej wymowy filmu i mieli wątpliwości, czy publiczność zostanie przyciągnięta na dłużej przez tak negatywnych bohaterów. Stąd lekkie zmiękczenie tonu powodujące poczucie, że Vic z pilota, to nie ta sama postać, którą później oglądamy przez kolejne 7 sezonów. Dość szybko rzucają się też w oczy inne wady serialu. Szybki, rwany montaż, choć efektowny, często jest tylko zasłoną dla dziur scenariuszowych i braku logiki. Wszystko jest podporządkowane akcji i o jakimkolwiek realizmie nie może tu być mowy (co szczególnie mocno czuć po The Wire, skupionym na proceduralnych przeszkodach w życiu policjanta). Kuleje też nieco aktorstwo (ale to zarzut tylko do części obsady, głównie członków Grupy Uderzeniowej), choć pod tym względem widać progres z każdym sezonem.

Największą dla mnie wadą było jednak zbytnie odsunięcie w cień głównego wątku. Szczególnie mocno odczułem to w pierwszych dwóch sezonach, gdzie skupienie na problemach "odcinkowych" jest za duże. Nie sprzyja to zaangażowaniu widza (ale to może być moje indywidualne odczucie, nigdy nie lubiłem seriali, gdzie każdy odcinek jest o czymś innym). Począwszy od sezonu trzeciego jest już lepiej, ale tam z kolei widać jak na dłoni brak umiejętności wykorzystania budowanego przez wiele epizodów napięcia do nakręcenia emocjonującej sceny kulminacyjnej. Skoro bohaterowie planują szczegółowo skok na kasę armeńskiej mafii przez kilka miesięcy, to zwykłą stratą potencjału jest zakończenie tego w 30-sekundowej banalnej strzelaninie.

O tych zarzutach można jednak całkowicie zapomnieć począwszy od sezonu piątego. The Shield to doskonały przykład, że poziom serialu można rozwijać, zamiast rozmieniać go na drobne (vide Lost). Po niezbyt udanym eksperymencie z gwiazdą (Glenn Close), którą zatrudniono do sezonu czwartego, nie bardzo wiedząc co z nią robić, twórcy sięgnęli do najwyższej półki, ściągając do obsady Foresta Whitakera. Od tej pory The Shield nabiera prawdziwych rumieńców. Główny wątek zostaje wyciągnięty na plan pierwszy, całkowicie dominując serial. Pojedynek między Vikiem, a depczącym mu po piętach agentem Kavanaugh (Whitaker właśnie) to czysta serialowa poezja. Potem jest jeszcze lepiej, aż do naprawdę rewelacyjnego zakończenia całej serii. Tak ciężkiego, przytłaczającego wręcz klimatu nie czułem już dawno w żadnej produkcji telewizyjnej, czy nawet kinowej. Nie brak tu zaskoczeń i ciągłych zwrotów akcji, ale o sile 7. sezonu decyduje przede wszystkim znaczne udramatycznienie całej produkcji. Skupienie się na postaciach w sytuacjach już ekstremalnych, częściowe odrzucenie błyskawicznego montażu na rzecz długich, pełnych emocji scen - tu po prostu widać spójną wizję na niezapomniany epilog. A ten robi wrażenie i trudno po nim zasnąć. Aż szkoda, że od początku nie kręcono The Shield w tym tonie.

Świat gliniarzy wciąga jak mało który serial. Jest brutalnie (o tym aspekcie The Shield można by napisać osobny tekst - jest tu wszystko, od palenia żywcem, po obcinanie nóg), niepoprawnie politycznie i zaskakująco. Choć momentami drażni uproszczeniami, to każdy kolejny sezon jest lepszy od poprzedniego (z wyjątkiem słabszego czwartego) prowadząc aż do genialnej końcówki. Ostatnie trzy sezony to prawdziwa uczta dla fana seriali, która całkowicie usprawiedliwia 9. miejsce na wspomnianej liście Times'a. Polecam wszystkim.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Jestem po pierwszym sezonie i odnośnie jego oceny, całkowicie zgadzam się z Tobą. Wolałem Vica z pilotowego odcinka - bezwzlędnego i zimnego drania, ale i tak jest nieźle.
Teraz jestem napalony na pozostałe sześć sezonów :D.