wtorek, 24 czerwca 2008

Californication




Hank Moody (David Duchovny) to ironiczny, sarkastyczny pisarz, mający wszelkie konwenanse w głębokim poważaniu. Bywa chamski, nieprzyjemny, ale jest też uroczo rozbrajający. Lubi wypić, pali i nie stroni od narkotyków. Kobiety za nim szaleją, a on szaleje za nimi - można powiedzieć, że jest uwarunkowany na wydupczenie wszystkiego, co się nawinie i wygląda w miarę ok. Jego podejście do życia dobrze obrazuje tytuł jego największego bestselleru - "Bóg nienawidzi nas wszystkich" - książki, dzięki której na stałe wpisał się w panteon najwybitniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich i której podła ekranizacja przyniosła mu solidne dochody. Od długiego czasu nic kompletnie jednak nie stworzył i musi dorabiać pisaniem bloga, dokładając swoją cegiełkę do tworzącej się "kultury" Internetu, której nie znosi.

Hank to jednak nie kolejny zepsuty sławą i pieniędzmi produkt przemysłu rozrywkowego. To człowiek na życiowym zakręcie, walczący o odzyskanie swojej wieloletniej partnerki Karen (Natasha McElhone), w której ciągle jest zakochany, a która wkrótce ma wyjść za ułożonego, odpowiedzialnego i nudnego potentata prasowego, kogoś będącego całkowitym przeciwieństwem Hanka. Becca, córka Karen i Hanka, to druga kobieta, którą Moody kocha nad życie i dla której jest naprawdę dobrym, choć często niesłownym, ojcem.

Tak w skrócie wygląda podłoże fabuły serialu Californication. Niby nic oryginalnego, jednak z tego materiału udało się wydobyć w ciągu dwunastu 25-minutowych odcinków tyle treści, że spokojnie można by obłożyć nimi kilka hollywoodzkich hitów. Inteligentny, cięty jak cholera humor, pełen przekleństw język, ociekająca seksem atmosfera ze śmiałymi, momentami wręcz bluźnierczymi scenami erotycznymi, przy jednoczesnym znakomitym ukazaniu procesów regulujących związki partnerskie, przyjacielskie i wyraźnym prorodzinnym przesłaniu - taki misz-masz mogliśmy zobaczyć co najwyżej w komediach Kevina Smitha, Californication to jednak całkiem inny poziom, o którym niezłe poniekąd produkcje Smitha mogą tylko pomarzyć.

Californication nie byłoby jednak w połowie tak dobre, gdyby nie znakomity duet aktorów. Duchovny i McElhone grają rewelacyjnie, z łatwością tworząc między Hankiem i Karen wyczuwalną przez widza więź. Ukazanie naprawdę skomplikowanej relacji w sposób często pozbawiony słów to prawdziwe mistrzostwo, rzadko widziane w serialach. Ten pełny uczuć, wzajemnego przyciągania, lat wspólnych doświadczeń i rozczarowań związek jest siłą napędową każdego epizodu. Po roli Hanka widać, jaka krzywdę karierze Duchovnego wyrządziło zbyt długie granie w The X-Files i późniejsze utożsamianie go z Foxem Mulderem. Mam nadzieję, że Californication otworzy nowy etap na jego aktorskiej ścieżce.

Dexter, Californication, nie sądziłem, że nadejdą czasy, w których seriale, przez lata utożsamiane z niezbyt wyszukaną formą spędzania czasu, staną się synonimem rozrywki ambitnej, odważnej, pełnej pasji i wizji, gdzie świeże, dobre pomysły są mile widziane, a schematy omijane szerokim łukiem. Ale to już temat na całkiem inną historię ;-)

Jedyna zauważalną wadą Californication jest fakt, że na razie powstał tylko pojedynczy dwunastoodcinkowy sezon. Na szczęście już wkrótce rozpocznie się emisja sezonu drugiego. Mam nadzieję, że wzorem Dextera, będzie jeszcze lepszy.

Moja ocena:
9,5/10

7 komentarzy:

MJ pisze...

Coż - dałem się namówić i po obejrzeniu trzech pierwszych odcinków - zawiodłem się. Fakt - poziom humoru mi odpowiada (ironia i sarkazm zawsze działają na mnie jak magnes;), sceny łóżkowe jako urozmaicenie i pewien znak rozpoznawczy serialu - why not! Tylko dlaczego to wszystko na dłuższą metę jest takie nudne i bez polotu? Dlaczego nie przekonuje mnie Hank w roli supertaty? Sorry, ale przygody sakrastycznego chamidła zaliczającego panienki i komentującego rzeczywistość trafiłyby do mnie bardziej gdyby niepotrzebnie nie dosłodzono serialu w taki sposób. Dlaczego - mimo pozornie zawalonego życia - Hank spotyka na swojej drodze same piękne (i oczywiście chętne) kobiety, a wszystkich oponentów powala jednego za drugim? Dlaczego niektóre sceny/teksty wyglądają i brzmią tak nienaturalnie, że wyglądają, jakby służyć miały jedynie do tego, aby do serialu przypięto plakietkę "kontrowersyjny"? Po co ta pseudo prorodzinność (wspomniana córka, scena z aktorką porno i płaczącym dzieckiem)? W końcu - dlaczego - mimo tego, że odcinki trwają po niecałe pół godziny - w połowie każdego miałem ochotę go po prostu wyłączyć? Zachwyt nad tym serialem jest zdecydowanie przesadzony - a już na pewno nie zasługuję na ocenę, jaką Ty mu wystawiłeś (no ale rozumiem - to w końcu subiektywna ocena). Jak dla mnie - max. ocena dla tego serialu to 5/10 (głównie za dialogi).

Reasumując - mimo w miarę fajnego pomysłu, ciętego humoru i ładnych pań, nie zamierzam dłużej męczyć się jego oglądaniem (aczkolwiek jeżeli ktoś kiedyś wymyśli film fabularny na jego podstawie - chętnie skosztuję:). Po prostu do mnie nie trafił. Duchovny to dla mnie nadal Mulder - dobry warsztat, ale nie wybitne aktorstwo.

p.s. Oficjalnie polskie tłumaczenie serialu zabija - "Kalifornizacja" ;)

BLeszczynski pisze...

Nie powiem, żebym był w odpowiedniej kondycji (prawie 0,7 we krwi), ale czuje sie wyzwany na dywanik:) Po pierwsze dzięki za komentarz, konstruktywna krytyka zawsze mile widziana :)

Po drugie i po reszcie, odpowiem na Twoje zarzuty:

- "Tylko dlaczego to wszystko na dłuższą metę jest takie nudne i bez polotu?" - wierz mi, ten serial ma polot. W okolicy 3-4 odcinka jest pewna zadyszka, ale szybko odzyskuje on formę. Zauważ, że obejrzałeś zaledwie trzy epizody, po tylu to ja nawet z Dexterem miałem ochotę dać sobie spokój ;)

- "Dlaczego nie przekonuje mnie Hank w roli supertaty? Sorry, ale przygody sakrastycznego chamidła zaliczającego panienki i komentującego rzeczywistość trafiłyby do mnie bardziej gdyby niepotrzebnie nie dosłodzono serialu w taki sposób" - po 1. to naprawdę dobry gość, który w pewien sposób radzi sobie z problemami. Wbrew pozorom w zaliczaniu co rusz to nowych panienek nie ma nic nadzwyczajnego. Normalna reakcja. A że pozostaje przy tym dobrym ojcem - jedno nie zaprzecza drugiemu. Podobnie jak fakt kochania Karen - zostawiła go, wkrótce wychodzi za mąż i Hank musi sobie z tym poradzić. W jego aktywności nie ma nic niezwykłego, zwykły mechanizm obronny. Zauważ, jak mało znaczą dla niego te przygody - chce zapomnieć, ale nie może. Wierz mi, że to bardzo naturalna reakcja.

- "Dlaczego - mimo pozornie zawalonego życia - Hank spotyka na swojej drodze same piękne (i oczywiście chętne) kobiety, a wszystkich oponentów powala jednego za drugim?" - i znowu się nie zgodzę:) Po 1. nie są piękne, co najwyżej ok (obejrzyj resztę epizodów). Po 2. są chętne, bo to normalna rzecz wśród kobiet w pewnym wieku - proponuję zasiąść za ileś lat w barze nieprzeznaczonym jedynie dla młodzieży i samotnie wypić 2-3 piwa - gwarantuję, że ktoś się odezwie (zakładając, że wyglądasz jak Duchovny). A pamiętaj, że to Los Angeles i tego typu sytuacje to normalka. A odbijanie oponentów - z tekstami Hanka każda strudzona poszukiwaniami kobieta jest zaintrygowana i tyle.

- "Dlaczego niektóre sceny/teksty wyglądają i brzmią tak nienaturalnie, że wyglądają, jakby służyć miały jedynie do tego, aby do serialu przypięto plakietkę "kontrowersyjny"?" - szczerze mówiąc, to ciąg ku kontrowersyjności widziałem przez cały sezon może w 3 epizodach. I nigdy pokazywane sceny nie odbiegały od tego, co przeciętny facet sobie wyobraża. Ot, zobrazowanie tego, co i tak chodzi nam po głowie, a że niekoniecznie zgodne z przyjętym kanonem - tylko na plus. W każdym razie sztuczności nie poczułem nawet chwilowo.

- "Po co ta pseudo prorodzinność (wspomniana córka, scena z aktorką porno i płaczącym dzieckiem)?" - bo taki jest zamysł serialu. Hank przeleci co popadnie, ale to bez znaczenia. Wszystkie zaliczone laski zamieniłby na choćby pocałunek z Karen bez zastanowienia. I to jest w tym serialu piękne i bardzo prawdziwe - przygodny seks jest gówno wart, ważna jest miłość. A nie powiesz mi, że tej między Hankiem a Karen nie czuć.
I nie zgodzę się, że to pseudorodzinność. Californication pokazuje faceta radzącego sobie na swój sposób z prawdziwym problemem i ten sposób radzenia sobie nie wyklucza rodzinności. Serial ma jasne i bardzo fajne przesłanie, wystarczy po nie sięgnąć. Zauważ, że Karen też próbuje sobie radzić w typowy dla kobiety sposób, wyjdzie na tym gorzej niż Hank.

- "W końcu - dlaczego - mimo tego, że odcinki trwają po niecałe pół godziny - w połowie każdego miałem ochotę go po prostu wyłączyć?" - nie wiem, to Twoje indywidualne odczucie. Może serial nie trafia w Twoje gusta, ale proszę Cię byś nie negował tego, że odzwierciedla (w filmowy oczywiście sposób) rzeczywistość, bo tej jest w nim więcej niż w każdym innym oglądanym przeze mnie serialu. Californication to na swój sposób geniusz, choć być może trzeba przeżyć pewne rzeczy, by to zrozumieć. Zresztą podobna sytuacja jest z filmem "Zakochany bez pamięci", który przez jednych był wyśmiewany, a przez innych (w tym mnie) uważany za swojego rodzaju arcydzieło.

- "Zachwyt nad tym serialem jest zdecydowanie przesadzony" - w życiu się nie zgodzę. Californication to jedna z lepszych, do tego inteligentnie cięta obserwacja związków damsko-męskich jaka powstała. Serial jest genialny, sięgający poziomu na jaki nie wespnie się żadnAa komedia obyczajowa w najbliższych latach. Swojej oceny nie zmieniam.

MJ pisze...

Hehe - żeś się niepotrzebnie zbulwersował :>

Zarówno moja, jak i Twoja ocena są czysto subiektywne, więc żaden z nas drugiego nie przekona do swoich racji (ja zresztą nie miałem takiego zamiaru - chciałęm tylko uzmysłowić, że to co polecają inni niekoniecznie jest też "zajefajne" dla drugiej strony - no chyba, że nazywa sie Lost:).

Powtarzam - dla mnie to przeciętny telewizyjny serial jakich setki - męski odpowiednik 'Seksu w wielkim mieście' można by rzec.

Truizmy typu "przygodny seks jest gówno wart, ważna jest miłość", "Hank to dobry gość", "pozostaje dobrym ojcem", itp. spływają po mnie jak po kaczce. To jest serial (w zamyśle częściowo komediowy) - oczekuje od niego przede wszystkim dobrej zabawy (w szerokim tego słowa znaczeniu) i poczucia, że nie marnuję czasu. Californication daje mi pierwsze w kilku momentach - drugiego wcale. Po prostu większość obyczajów i dramatów w mojej ocenie nie potrafi przełożyć rzeczywistości na obraz telewizyjny - Kalifornizacja byłaby świetna, gdyby była luźną komedią obyczajową (czy nawet sensacyjną - w innej konwencji), ale bez tego dramatyzmu, bez ckliwych scenek i bez moralizatorstwa (R-rated!:).

To tyle co miałem do powiedzenia. Czekam do stycznia za nowymi Lostami - jeżeli po drodzę spróbuję jakiegoś serialu, to tylko po przeczytaniu zarysu fabuły i wstępnej ocenie jego przydatności do spożycia. W mojej prywatnej ocenie - w większości przypadków nie byłem jednak zawiedziony... ;>

p.s. Zwróć uwagę, że komentując piszę zawsze "o mnie", "dla mnie", "w mojej ocenie" - to wyznacznik subiektywizmu. Mogę mieć swoje zdanie? Czy serial musi być genialny, bo tak twierdzi autor recenzji? ;>

BLeszczynski pisze...

Luz, pijany byłem ;) Peace!

Marcin Łuczak pisze...

m010ch, nie będę komentował argumentów jednej ani drugiej strony, ale powtórzę tylko jedno za Bartkiem - obejrzyj jeszcze parę odcinków, wtedy będziesz miał pełniejszy obraz i ponownie się wypowiesz. Najwyżej zdania nie zmienisz.

Pozdrawiam,

Anonimowy pisze...

Dużo gadania (powyżej), a serial po prostu w deche. Nie jakiś może

potwornie rewelacyjny od razu - ale ogląda się prima sort, dialogi

powalają, Duchovny jak za starych dobrych lat (taa, oglądało się

niegdyś w akademiku "Twardy jak diament", czy jakoś tak po północy

na polsacie:). Humor na poziomie, przynajmniej moim, nic nie poradzę,

że przeintelektualizowane komedie zwyczajnie mnie nie bawią (hmm,

uhm, eę i ciche haha na końcu).
Specjalnych nadziei jeśli idzie o drugi sezon jednak nie pokładam - w tej

historii po prostu nie ma czego rozwijać (wróżę co najwyżej problemy z

córką i impotencję; standardowy serial na niedzielne popołudnie, fuj).

P.S. Druga seria Dextera totalnie mi się nie podobała, czekam na trzecią.

Anonimowy pisze...

Nie wiem, czemu tekie durnowate odstępy wyszły, wierszem nie pisałam...