czwartek, 11 września 2008

Felon / Skazaniec




W połowie lat 90-tych Val Kilmer czuł zapewne, że świat filmu leży u jego stóp. Opromieniony sukcesami The Doors, Tombstone czy Gorączki uchodził nie tylko za aktora kasowego, ale i utalentowanego. W nagrodę przyszło mu nawet zagrać Batmana, ale ten okazał się być chyba pierwszym z gwoździ do trumny jego kariery. Zaraz potem przyszły kolejne: Wyspa doktora Moreau, Święty, Czerwona Planeta i trumna była gotowa - z ekstraklasy aktorskiej spadł błyskawicznie do 3. ligi. Obecnie może liczyć na angaż niemal wyłącznie w produkcjach niskobudżetowych. Czasem efekt tego bywa ciekawy (Jezioro Salton, Wonderland), zazwyczaj jednak filmy te uwagi nie są warte. Kilmer poniżył sie nawet do grania w karykaturze westernu autorstwa Uklańskiego, partnerując tak wybitnym aktorom jak Boguś Linda czy Kasia Figura ;)

Felon jest jednym z takich właśnie niskobudżetowych filmów, kręconych z myślą o rynku DVD. Nazwisko Kilmera ma być głównym wabikiem i szansą na skuszenie kogokolwiek do jego obejrzenia. Podobną rolę ma pełnić zapewne Harold Perrineau, znany raczej jako Michael z Losta. Reszta obsady jest anonimowa lub znana tylko prawdziwym kinomaniakom o dobrej pamięci (Stephen Dorff, Sam Shepard czy pocięta chyba setki razy chirurgicznym skalpelem Anne Archer).

Fabuła sztampowa - ciężko pracujący facet (Dorff) starający się zapewnić odpowiedni byt rodzinie, nocne włamanie do jego domu, przesadzona reakcja, śmierć złodzieja i perspektywa spędzenia trzech lat w pace. A tam już ostra walka o przetrwanie, użeranie się z sadystycznym strażnikiem (Perrineau) i powolne zżywanie się z szanowanym powszechnie współwięźniem (Kilmer).

Felonowi można zarzucić bardzo dużo - fabuła momentami nie trzyma się kupy, reżyser stosuje proste zabiegi, by zwiększyć "moc" filmu (nic nie wnoszące bójki), a aktorzy byli chyba do poszczególnych ról losowani - Dorff jest sztywny jak kij od szczotki, Perrineau zamiast postrachu wzbudza uśmiech politowania, a Kilmer, choć gra bardzo fajnie, to ze swoim brzuszkiem w takim więzieniu byłby raczej męskim posuwadełkiem, a nie chodzącą legendą.

Wszystko to jednak o dziwo nie wpływa znacząco na pozytywny odbiór filmu. Dobrze kontrolowane tempo, fajna muzyka i twardy więzienny klimat powyższe narzekania z nawiązką nadrabiają. Nie brakuje tu ciekawie sfilmowanych scen, napięcie jest odpowiednie, podobnie jak umiejętnie dozowane poczucie beznadziejności sytuacji bohatera. No i Val, który ciągle potrafi przykuć do ekranu i mimo tuszy oraz zarostu a'la Święty Mikołaj rozsiewa magnetyzm, który pozwolił mu kiedyś tak genialnie wcielić się w Morrisona.

Czy warto tracić czas na ten film? W sumie warto, żadna rewelacja, ale solidne męskie kino. Warto też dla Kilmera, choćby po to, by zobaczyć, gdzie wylądowała niegdyś jedna z największych gwiazd Hollywood. Bardzo bym chciał, by Val powrócił na panteon, Amerykanie w końcu uwielbiają motyw odrodzenia (vide ostatnie powroty Roberta Downey'a Jr czy Tommy'ego Lee Jonesa). Patrząc jednak na listę filmów, w których zagrał w 2008 roku (blisko 10 nikomu nic nie mówiących tytułów), nie ma chyba na to jednak w najbliższym czasie szans...

Moja ocena
7/10

Brak komentarzy: