wtorek, 30 września 2008

Elephant / Słoń




Masakra w Columbine High School, gdzie w 1999 roku dwóch nastoletnich debili zabiło 13 osób (12 uczniów i nauczyciela), raniąc kolejne 24, odbiła się bardzo głośnym echem na całym świecie. Takie wydarzenie musiało stać się inspiracją dla filmowców, początkując proces twórczy owocujący dwiema produkcjami, które szybko zdobyły dużą popularność - Michael Moore nakręcił swoje Zabawy z bronią, a Gus van Sant Słonia. O ile Moore wykorzystał tragedię dla swojej (być może słusznej) krucjaty przeciwko powszechnej sprzedaży broni w USA, to van Sant podszedł do tematu w znacznie bardziej subtelny sposób - możliwe, iż jedyny, który sprawia, że przedstawiane wydarzenia da się w ogóle oglądać.

Alfred Hitchcock powiedział kiedyś: "Film to życie, z którego wymazało się plamy nudy". Coś w tym z pewnością jest. Van Sant te plamy nudy w swoim filmie przywraca. Obserwujemy zwyczajny dzień z życia kilku uczniów - ten właśnie dzień. Słońce świeci, chodzą po korytarzach, zamieniają kilka słów z przechodzącymi znajomymi, jędzą obiad w szkolnej stołówce, rozmawiając przy tym o nic nie znaczących rzeczach. Kamera towarzyszy im non stop, prowadzi przez całą drogę z punktu do punktu, żadnych niemal cięć czy przejść na skróty. Początkowo robi to bardzo duże wrażenie.

Problem jednak w tym, że van Sant te plamy nudy wybrał wyjątkowo mało zróżnicowane. W efekcie oglądamy głównie bohaterów gdzieś idących, nic więcej przy tym nie robiących. Właściwie ma się wrażenie, że w Stanach uczniowie muszą przede wszystkim chodzić i zajmuje im to 90% szkolnego czasu. Rozumiem zamiar reżysera, ale naprawdę, urywki z lekcji, szkolnego boiska, czy przerwy na korytarzu nie zmieniłyby koncepcji, jednocześnie nie sprawiając, że to co zauracza i hipnotyzuje na początku, szybko przemienia się w nudę i wywołuje krążące po głowie myśli: "No niech on wreszcie dojdzie" :)

Reżyser nie szczędzi też czasu dwójce zabójców. Widzimy ich przygotowania do akcji, totalnie beznamiętne podejście do sprawy, pewnie zrobienie obiadu wywołuje w przeciętnym człowieku więcej emocji. Nie sprzyja to psychologicznemu prawdopodobieństwu (emocjonalność nastolatków decydujących się na taki krok musiała być duża, co zresztą potwierdzają pozostawione pamiętniki itd.), ale dobrze wpisuje się w przyjęte w filmie ramy.

Na szczęście van Sant unika wskazywania winnych. Świat z lubością zrzucił winę na brutalne gry komputerowe - jak zwykle niepoparte niczym medialne wrzaski ważniejsze były niż faktyczne szukanie przyczyn. Twórca się do tego odnosi - jeden z zabójców spędza czas nad jakąś bezsensowną grą, ale drugi w tym czasie gra na pianinie. Postawienie znaku równości między czymś społecznie uważanym za rozrywkę dla debili a sztuką uznaną za wyższą świadczy o obiektywnym podejściu do sprawy i chwała za to reżyserowi (nic mnie bardziej nie wkurza jak popularne obecnie zrzucanie odpowiedzialności za wyskoki dzieci z rodziców na filmy, gry, muzykę, whatever).

Obserwatorski styl filmu nie sprzyja emocjom i sprawia, że sama masakra oglądana jest raczej beznamiętnie. Kolejny zabieg specjalny, ale czy to na pewno dobrze, że patrząc jak "Słoń" depcze te młode życia nie czuje się nic i bardziej zwraca w tym czasie uwagę na reżyserskie i aktorskie niedoróbki? Obojętność w takiej chwili, obojętność po seansie - nie lubię wyciskaczy łez, ale zdecydowanie styl prezentujący te krwawe wydarzenia mi nie pasuje. Z drugiej strony bardzo łatwo było tu stworzyć coś, co porażałoby jak widok dzieci z Biesłanu, a tego już bym nie wytrzymał.

W tym miejscu dochodzimy do punktu, gdzie należałoby zapytać - po co w ogóle powstał ten film? Nie wynosi się z niego wiele, nie przeżywamy niemal nic, nie mamy analizy zabójców, nie czujemy emocji ofiar. Ot zwykły dzień z niezwykłym zakończeniem, słoń przeszedł, podeptał, życie toczy się dalej. Czy godne to Złotej Palmy Festiwalu w Cannes? Moim zdaniem nie, ale zobaczyć w sumie warto.

Moja ocena
7/10

Brak komentarzy: