piątek, 6 marca 2009

Zack and Miri make a porno / Zack i Miri kręcą porno




Kevin Smith atakuje ponownie. Po niezłym Clerks 2 na tapetę wziął temat mocno oryginalny i o niewątpliwie wielkim potencjale, który jednak z łatwością można zamienić na wulgarną i obrzydliwa komediową niestrawność. Smith ma jednak znakomite wyczucie do balansowania na cienkiej linii wyznaczającej granicę między komediami oglądalnymi dla dorosłych, a rajcującymi jedynie zapryszczonych nastolatków. W łączeniu humoru rynsztokowego z sympatycznymi bohaterami i prozwiązkowym przesłaniem osiągnął małe mistrzostwo.

Początek Zacka (Seth Rogen) i Miri (Elizabeth Banks) jednak nie zachwyca. Mamy parę tytułowych przyjaciół (platonicznych) od lat mieszkających razem i od lat nie mogących sobie ułożyć życia. Zack to gruby, nieprzyzwoity oblech (czyli Rogen kolejny raz gra to samo), Miri natomiast to niebrzydka i sympatyczna dziewczyna, której aktywność związkowa jest ograniczona do puszczania się z przypadkowymi kolesiami wyrwanymi w barze. I żyliby tak sobie we własnym burdeliku pewnie jeszcze długo, gdyby nie poważne problem finansowe, które uniemożliwiają spłatę nawet tak podstawowych rzeczy, jak rachunek za prąd.

Na tym etapie film prezentuje się kiepściutko i właściwie gdyby nie nazwisko reżysera/scenarzysty więcej czasu bym na niego nie marnował. Jedyna scena warta uwagi to wyznania geja na przyjęciu absolwentów. Całą reszta to objawianie prawd pokroju: "Zamykaj drzwi kiedy srasz", po niewiarygodne motywy z brakiem jakichkolwiek funduszy bohaterów i robieniem z Miri dziwki i szkolnego pośmiewiska chodzącego w babcinych reformach - that's not that kind of girl (bo, że z Zacka się śmiano to nie dziwota). Ale szybko robi się lepiej, dużo lepiej :)

Zack namawia Miri na mały biznesik - let's make a porno! I tu zaczyna się właściwy film. Temat niełatwy, ale dzięki Smithowi ukazany w sposób śmieszny, ciepły i bez uciekania się do fekalnego poziomu..., no tu może przesadzam ;) Cała banda zebranych przypadkowo niedoszłych gwiazdek pornobiznesu to strasznie głupiutkie, ale zabawne i sympatyczne towarzystwo. Najbardziej rzuca się w nim w oczy nieodłączny kompan Smitha ze wszystkich chyba jego produkcji - Jason Mewes, tym razem nie w roli spalonego żulika Jaya, a wiecznie napalonego Lestera. Ta część filmu zdecydowanie na plus - klimat nieskrępowanie jeżdżących z jakimś wyczuciem po tematach tabu komedii, które jeszcze próbują coś przekazać, to zbyt rzadkie zjawisko, by go nie docenić.

Trochę jednak szkoda, że Smith kolejny raz nakręcił to samo. Choćby w porównaniu do Clerks 2 - zmienił rekwizyty, aktorów i scenografię, klimat i przesłanie jest jednak identyczne. Z drugiej jednak strony po co zmieniać coś, co się podoba? Ta smithowska pochwała przyjaźni, miłości i wierności oraz umiejętność pokazania w ciepły sposób bandy dziwaków i wykolejeńców, połączona z dość niewybrednym humorem, mi po prostu pasuje. I choć nie jest to film, do którego będę powracał, to całkiem sympatycznie spędziłem 90 minut, czego i Wam życzę :)

Moja ocena
7/10

9 komentarzy:

Marcin Łuczak pisze...

Dostałem w zasadzie to, czego oczekiwałem - niezłą komedię z kilkoma genialnymi scenami i tekstami, która jednak nie jest na tak niskim poziomie, jak niektóre produkowane obecnie komedie/parodie. Wyraźnie widać styl Kevina i właśnie to w tym filmie jest najlepsze.

No i dodatkowo narobiłem sobie ochoty na powtórzenie kilku jego filmów i obejrzenie zaległych (tak, ukamieniujcie mnie - nie obejrzałem żadnych "Clerksów" jeszcze) :)

BLeszczynski pisze...

E tam, za co tu kamienować :) Clerksy są fajne, ale to nie Ojciec Chrzestny - zobaczyć można, ale jak przegapisz świat się nie zawali ;)

Zresztą mi część filmów Smitha też nie podeszła - choćby Dogma. Kolo jest dobry, jego filmy można oglądać w ciemno i niezła zabawa gwarantowana, ale dla mnie to żaden klasyk.

liquidsanity pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
liquidsanity pisze...

Cóż, jestem fanem Smitha, ale podobnie jak w przypadku Woody’ego, Allena obejrzałem jego najlepszy film jako pierwszy - „Clerks” (w przypadku Allena był to „Manhattan”). I podobnie jak Allen ma np. „Annie Hall”, tak i Smith ma „Chasing Amy”. Problem w tym, że inne filmy Kevina, które miałem okazję zobaczyć, mocno odstają (nie widziałem jeszcze wszystkich). Czytałem książkę Smitha (jego bloga wydanego w formie książkowej), obejrzałem 2 dvd (kilka godzin) jego „występów” (questions & answers) na uniwersytetach amerykańskich, które sprowadzałem specjalnie z USA. Pierwsza część powalała, naprawdę polecam: „An Evening with Kevin Smith”. Wczoraj zabrałem się za „Zack and Miri...” i strasznie się zawiodłem. Spodziewałem się lekkiej komedii, ale jednak byłem pewien, że znajdzie się kilka wartych zapamiętania dialogów. Zamiast tego spędziłem ok. 90 minut wpatrując się w tandetę, moim zdaniem stojącą znaaacznie niżej niż taki „American Pie”. Lubię przekleństwa w filmach, nawet prostacki humor, jeśli podany odpowiednio, ale tutaj mnie chwilami raziły (przesyt), a w ciągu całego filmu zaśmiałem się może dwa razy. Gdzie błyskotliwe dialogi na temat Star Wars czy pesymizmu Dantego ;) Moim zdaniem taki film dla amerykańskich nastolatków może nakręcić każdy. Napisanie scenariusza zapewne zajęłoby kilka godzin. Nie chcę, żeby Smith kręcił filmy bliźniaczo podobne do „Sprzedawców”, ale nie podoba mi się ten zjazd po równi pochyłej w kierunku debilnych komedii bez koncepcji. Prawdę mówiąc trudno było mi uwierzyć, że nakręcił taką szmirę. Gwoździem do trumny, a w sumie nawet największym przegięciem był ten tandetny motyw miłosny, wzięty chyba z podręcznika dla początkujących reżyserów komedii romantycznych (apogeum - odwiedziny Zacka kilka miesięcy [?] po kłótni na planie). Wylałem kwas. Dziękuję ;)

fAjn1Usii BloGaSeQ, keep it up ;)

BLeszczynski pisze...

"Zamiast tego spędziłem ok. 90 minut wpatrując się w tandetę, moim zdaniem stojącą znaaacznie niżej niż taki „American Pie”" - wyraźnie czuć echa rozczarowania :D Co prawda fekalne sceny były, ale do pieprzenia szarlotki, sraczki w damskim kiblu itp. jeszcze Zackowi i Miri brakuje. Motyw z miłością faktycznie bezsensu, od początku do końca, ale w każdym chyba filmie Smitha sensu on nie ma (chyba w Dziewczynie z Jersey było z tym najlepiej - pomijam poziom samego filmu).

Ja osobiście dużej różnicy w poziomie między Zack&Miri a Clerks 2 (które mam najświeższe w pamięci) nie widzę. Ale też i Smitha za nikogo wyjątkowego nie uważam. To poziom komedii ze stajni Apatowa (Wpadka, Supersamiec) - trochę obrzydzenia, przekleństw, umiarkowanie śmiesznie (ze 3-4 spontaniczne roześmiania, reszta na półuśmiech) plus jakieś tam pozytywne przesłanie dotyczące zwykle więzi.

Ot przyjemne 90 minut, do zapomnienia w następne 20.

Thx za pochwałę ;)

liquidsanity pisze...

Ja jednak zbytnio cenię sobie czerń i biel "Clerks", dialogi za ladą, klimat filmu kręconego w dwóch miejscach ze względu na brak funduszy i ten cały "alternatywny" feel (aktorzy, którzy byli kumplami Smitha) etc. Ten film mnie bawił, rozmowy ciekawiły itd. Postawił sobie imho zbyt wysoką poprzeczkę. Od momentu kiedy reżyser był w stanie zatrudnić Afflecka i spółkę wszystko zaczęło się pogarszać :) No ale cóż, ważne że stać go teraz na dom z basenem itp.

BLeszczynski pisze...

Heh kumam. To było coś świeżego - pierwsze Clerks. Ale porównywanie Smitha do Allena uważam za lekkie przegięcie. Smithowi wyszedł jeden film, reszta to z kolei poziom jaki Allen robił z palcem w nosie.

I choć też Manhattan jest chyba moim ulubionym filmem Allena, to jednak obiektywnie (o ile mozna o czymś takim mówić) wcale nie najlepszym. Obok nich jest też masa innych co najmniej bardzo dobrych.

Generalnie u mnie wygląda to tak, że Allen ma wysoko postawioną poprzeczkę, bo napłodził się w życiu znakomitych rzeczy a teraz cieniuje aż żal. Wobec Smitha z kolei nie mam żadnych wymagań większych - ma być ok komedia i tyle.

Jeśli jednak na tyle faktycznie lubisz kolesia, by ściagać wywiady z nim z USA, to masz prawo być zawiedzionym Zackiem i Miri.

liquidsanity pisze...

Generalnie lubię go właśnie za Amy i sprzedawców. Przy czym podczas występów na żywo jest cholernie zabawny (fragmenty są na youtube). Opowiada np. prawdziwą historię jak sam poszedł bojkotować Dogmę i dołączył do protestujących ;) Z filmami jest niestety dużo gorzej.

Nie porównuję go do Allena, raczej (w uproszczonej wersji) chciałem podsumować jego karierę. Rzeczywiście, zbytnio uprościłem, chodziło mi tylko o to, że obejrzałem najlepszy film Smitha jako pierwszy i stąd łudziłem się, że wróci do formy. Nie wróci :)

Allen to inna liga, zgadzam się. Mimo cienizn i tak oglądam je z przyjemnością ("Scoop" chociażby), chyba ze względu na jego obecność w filmie ;)

Monika Zawadzka pisze...

Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam.