środa, 30 lipca 2008

Vantage Point / 8 części prawdy




Jedno wydarzenie pokazywane kilkukrotnie z perspektywy różnych osób - tego typu sposób budowania opowieści widzieliśmy już w filmach nie raz. W Vantage Point punktem centralnym jest zamach na prezydenta Stanów Zjednoczonych podczas odbywającej się w Salamance konferencji mającej dać kres wojnie z terroryzmem. Cała akcja skupia się właściwie jedynie na kilku minutach przed i kilkunastu po zamachu. To jednak wystarczy, by film przeładować akcją i napięciem.

Do produkcji Pete'a Travisa podszedłem bez najmniejszych emocji, spodziewając się bardziej zakończenia oglądania po kilkudziesięciu minutach, niż pozytywnego wrażenia. I chyba takie podejście jest najlepsze. Vantage Point szybko wówczas wciąga i trzyma w napięciu do samego niemal końca. Nie brakuje tu co prawda scenariuszowych bzdurek i głupot, ale nie są one szczególnie rażące, a ciekawe pomysły, parę zwrotów akcji i przede wszystkim przyjemność płynąca z seansu, wynagradzają je z nawiązką. Wspomnieć należy także o solidnym rzemiośle aktorskim zaprezentowanym przez obecne i byłe pierwszoligowe gwiazdy Hollywood (Dennis Quaid, Forest Whitaker, Matthew Fox, Sigourney Weaver i William Hurt).

To jeden z tych filmów, na temat których stworzenie ciekawej recenzji jest zadaniem dość karkołomnym. Ot, naprawdę przyzwoite kino sensacyjne, które pozwala zapomnieć o bożym świecie na półtorej godziny i co niektórych zmusi do obgryzania paznokci. Dobra zabawa gwarantowana. Szkoda tylko banalnej końcówki (osobiście cały motyw z dziewczynką bym wyciął i wyrzucił - filmowi wyszłoby to tylko na dobre), która psuje nieco ogólne wrażenie. Ale rozczarowujące zakończenie to stała przypadłość filmów tego gatunku made in USA, więc zaskoczony niemile nie byłem. Jak szukasz odstresowywacza na niezłym poziomie, Vantage Point jest jak znalazł.

P.S. Ostatnimi czasy zastanawiam się, co jarają kolesie tłumaczący tytuły filmów. Ich bzdurne pomysły zbliżają się niebezpiecznie ku Szklanej pułapce i Wirującemu Seksowi, ale ten temat poruszę szerzej przy okazji kolejnej recenzji - filmu In Bruges, ochrzczonego w Polsce przez jakiegoś kretyna tytułem Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj.

Moja ocena
7/10

1 komentarz:

MJ pisze...

Leszczu - po raz pierwszy chyba zgadzam się z Twoją oceną i całą recenzją :) Film nawet fajny - wciąga i nie pozwala odejść od monitora przed końcem. No właśnie - końcem. Zakończenie jest tak głupie, naiwne, nieprawdopodobne i tandetne, że nie wierzyłem w to co widzę. Kto przyklepał coś takiego? Przecież ten ciąg zbiegów okoliczności, który nam zaserwowali twórcy jest głupszy nawet od sławetnej sceny w metrze w drugim Spider-Manie!

Kwestia tłumaczenia tytułów to w ogóle temat na odrebną dyskusję. Polecam fajny artykuł na Filmwebie: http://www.filmweb.pl/ARTYKUŁ++Polskie+tłumaczenia+tytułów+filmowych,News,id=44124 - zawera parę ciekawostek, o których mogłeś nie wiedzieć.

Co do 'In Bruges' i polskiego tłumaczenia. Nie uważasz, że 'W Brugii' raczej by tłumów do kin nie zaciągnęło? ;) A polskie tłumaczenia jest dosłownym tłumaczeniem tagline'u z oryginalnych posterów:
- http://www.filmcatcher.com/uploads/img/product/inbruges-poster-med.jpg
- http://www.dvdactive.com/images/news/screenshot/2008/4/inbrugesfir1artpic1.jpg

Oczywiście - dałoby się pewnie wymyślić lepszy tytuł, no ale z jakichś powodów nie zrobiono tego.