czwartek, 3 lipca 2008

Street Kings/Królowie ulicy




Trudno dziś o dobre, mocne kino sensacyjne. Gatunek, który królował w salach kinowych w pierwszej połowie lat 90-tych, obecnie jest raczej na wymarciu. Zastąpiony został przez wypełnione bezsensowną akcją błyskotki w stylu Next czy Wanted oraz skupione na przemocy slashery, wszystko po to, by zaspokoić niewybredne gusta nastoletniej większości. W takiej sytuacji nie dziwi olbrzymi sukces dobrej, ale dalekiej od ideału Szklanej pułapki 4.0, czy uznanie wręcz za arcydzieło serii o Jasonie Bourne'ie, także niezłej, ale... bez przesady. Oba konkurencji za wielkiej nie miały. Street Kings to właśnie przedstawiciel starej szkoły - mocna, ale w miarę trzymająca się kupy akcja, brak rzucających się w oczy efektów specjalnych, względny realizm scen przemocy, brak przegięć w postaci podkręcania wystrzeliwanych kul (vide Wanted), tak, to film, jakiego dawno nie oglądałem.

Tom Ludlow (Keanu Reeves) co prawda nosi policyjną odznakę, tak naprawdę pełni jednak w Policji rolę cyngla na usługach swojego ambitnego Kapitana - Jacka Wandera (Forest Whitaker). Tam, gdzie prawo sięgnąć już nie może, posyła się Ludlowa, który z gracją i wdziękiem likwiduje bandziorów, pozorując potem działanie w obronie własnej. Wander potem elegancko tuszuje wszelkie nieścisłości i takim sposobem jego jednostka jest w czołówkach gazet, a sam Kapitan pnie po szczeblach policyjnej kariery. Działania Ludlowa nie pasują jednak jego byłemu partnerowi, interesować się zaczyna nim także Wydział Wewnętrzny...

Tak wygląda zarys początków fabuły, oczywiście obfitującej potem w "zaskakujące" zwroty akcji. I faktycznie w kilku szczegółach udało się scenarzystom mnie zaskoczyć, problem jednak w tym, że "głównego złego" rozpoznaje się właściwie w 15. minucie filmu, co skazało ich wysiłki na niepowodzenie. To dość mocno psuje zabawę i przyczynia się do największego problemu Królów ulicy - braku napięcia. Niedostatek tego ostatniego to gwóźdź do trumny dla każdego niemal filmu sensacyjnego, nie inaczej jest niestety i w tym przypadku.

Nie oznacza to, że Street Kings jest filmem złym. Ogląda się go nieźle - mamy tu kilka mocnych i efektownych scen, gęsty klimat, dość oryginalną muzykę, no i znaną obsadę - Reeves i Whitaker wspierani przez serialowe gwiazdki: Sucre z Prison Break'a i Dr House'a. Znana obsada nie oznacza jednak dobrej. Reeves jest drewniany jak niemal zawsze, choć o dziwo pasuje to nawet do roli półkretyna, jakim jest Ludlow. Gorzej sytuacja wygląda z Whitakerem. Ten bardzo ceniony przeze mnie aktor w paru scenach wygląda wręcz komicznie. Jego nadekspresja, tak efektowna w Ostatnim Królu Szkocji, tutaj jest zupełnie nie na miejscu. Zamiast przebiegłego i charyzmatycznego (jakoś w końcu musiał namawiać do zabijania) dowódcy, postać Wandera przypomina nadpobudliwego, niepanującego nad odruchami schizofrenika.

W kilku momentach musimy też być baaardzo tolerancyjnymi, by uwierzyć w łatwość, z jaką udaje się bohaterom pewne sprawy zatuszować. To jednak już najmniejszy problem. Większym jest ten, że to staroszkolne kino, choć miało wszelkie atrybuty, by przypaść mi do gustu, najzwyczajniej w świecie rozczarowało. Jasne, dało się oglądać i sprawiało to nawet jakąś przyjemność, jednak po seansie faktycznie byłem w stanie określić Szklaną Pułapkę 4.0 świetną, a serię o Bourne'ie - arcydziełem.

Moja ocena
6/10

2 komentarze:

MJ pisze...

Chyba przestanę czytać Twojego bloga, co by sobie zaoszczędzić nerwów ;> Najlepszą sensację ostatnich miesięcy oceniłeś gorzej niż infantylną, nieśmieszną i żenującą produkcję Disneya. Niee - naprawdę nie chcę tego szerzej komentować... ;>

BLeszczynski pisze...

:)

1. Oceniam filmy w swoim gatunku. Porównywanie Street Kings do Encharted jest bezsensem. Encharted to bardzo fajna baśń, i owszem infantylna, ale to...baśń. Street kings to natomiast dość przeciętna sensacja. Solidna, mocna, ale bez polotu i momentami nie mniej infantylna niż film Diseya.

2. Nawet jestem w stanie się zgodzić Street Kings jest najlepsza sensacją ostatnich miesięcy, ale ile ich oglądałeś? Gdzie w ogóle jakaś konkurencja? Czy fakt, że nie powstało ostatnio nic lepszego ma sprawić, że dodaję do oceny mocnego przeciętniaka 2 punkty?

3. A przypomniałem sobie o naprawdę dobrej sensacji, co prawda jest sprzed niemal pół roku, ale obejrzyj sobie Królów Nocy (We own the night) i porównaj do Street kings - naprawdę jest różnica.

4. Różnimy się gustami, wiesz o tym :) Nie ma co się wkurzać. Anyway, kieruję się swoim gustem, trochę jednak czytam recenzji i generalnie opinie światowych recenzentów sa bliższe mojemu zdaniu. Street Kings został wręcz zmiażdżony na filmwebie i większości portali zagranicznych, w tym także pismach mocno opiniotwórczych jak rolling stone czy NY Times. I tak moja ocena jest niezła. Podobnie Encharted na świecie się bardzo podobał, bo to kawał fajnej bajki ;)

Na street kings miałem wielką ochotę, szczególnie po trailerze, a wyszło jak wyszło...