środa, 8 lipca 2009

Watchmen / Strażnicy




Kolejna ekranizacja komiksu i znowu superbohaterowie. Tym razem do ekranizacji wzięto kultowy ponoć (czy są w ogóle komiksy niekultowe?) Watchmen - obszerne, przegadane i oryginalne w swoim gatunku dzieło. Sam co prawda nigdy Strażników nie czytałem, ale relacja fanatyka komiksów (thx Iron:)) wyraźnie podkreślała ich walory pozaakcyjne. A to zawsze dawało jakąś nadzieję na coś wyróżniającego się pośród Hulków, Volverinów, czy innych gwiazd DC Comics i Marvela.

Najlepszy nawet temat jest jednak niczym przy dennym reżyserze (vide ostatni Terminator). Watchmeni mieli jednak to szczęście, że wziął się za nich Zack Snyder - gość, którego można chyba obecnie bez przesady nazwać wschodzącym artystą kina popularnego. Już Świt żywych trupów ukazał go jako niesamowicie sprawnego twórcę, potrafiącego nadać powiew oryginalności w nawet tak wymęczoną wielokrotnie i banalną opowieść o stadach zombie. Potem było 300 z jego wysmakowaną formą i niesamowitą realizacją. Strażnicy pokazują, że zmysł reżyserski Snydera cały czas się rozwija. Ze zręcznością Tarantino potrafi się poruszać po kliszach i schematach charakterystycznych dla filmów klasy B dorzucając do tego repertuar komiksowy. Wykorzystuje je jednak w inny od Quentina sposób - zamiast inteligentnej zabawy konwencją, mamy próbę podniesienia ekranizacji komiksów o poziom wyżej, w miejsce gdzie filmowa popkultura styka się z filmową sztuką. Zdaje sobie sprawę, że komiksowy rodowód filmu narzuca pewną prostotę, taki awans uniemożliwiającą, dlatego pracuje nad formą i tu osiąga niezaprzeczalne mistrzostwo.

Już pierwsza scena Watchmenów hipnotyzuje - rewelacyjna kameralna walka dwóch nadludzi przy akompaniamencie "Unforgattable" Nata Kinga Cole'a, kończąca się śmiercią Komedianta, byłego członka Strażników. Chwilę na ochłonięcie gwarantuje jedna z najlepszych czołówek filmowych jaką widziałem - świetnie skomponowane dzieje grupy Watchmenów z newralgicznymi momentami historii połowy XX wieku w tle, przy "The Times They Are A-Changin" Dylana. No rewelacja.

Jest 1985 rok, rozpoczęła się inwazja rosyjska w Afganistanie, w USA wszyscy odliczają minuty do wydawałoby się nieuniknionej wojny atomowej. Strażników już nie ma, grupa się rozwiązała, a dawni herosi w większości starają się wieść zwyczajne życie. Jedyni, którzy ujawnili swoją prawdziwą tożsamość - Dr Manhattan i Adrian Veidt (Ozymandiusz)- pracują nad nowym źródłem energii, która może okazać się ratunkiem dla świata. Tajemnicze i wyraźnie nieprzypadkowe morderstwo Komedianta od razu rodzi spekulacje, czy nie jest jedynie początkiem serii i zmusza Watchmenów do ponownego zacieśnienia współpracy.

Fabuła wyszukana nie jest, czuć jej komiksowy rodowód, jednak w przeciwieństwie do większości ekranizacji historii obrazkowych nie grzebie filmu. Skonstruowana według zasad rządzących kryminałami potrafi mocno wciągnąć widza powolnym odkrywaniem kolejnych elementów układanki prowadzącej bohaterów do odkrycia, któż chciałby się ich pozbyć. Co ważne, brak tu większych dziur logicznych, wszystko trzyma się kupy, no i w paru miejscach mamy całkiem ciekawe zwroty akcji. Dla mnie jednak największym zaskoczeniem było niespieszne tempo filmu, rzecz w podobnych superprodukcjach dziś nie do wyobrażenia. Pełno tu retrospekcji, budowania postaci poprzez ukazanie ich dawnych przeżyć - coś, co zwykle mnie mierzi (nie lubię łopatologicznego ukazania faktu, że ktoś jest np. socjopatą, bo w dzieciństwie tatuś go skrzywdził - i tu scena tego krzywdzenia. Nolan świetnie sparodiował to w Mrocznym Rycerzu, gdy Joker opowiada czemu jest, jaki jest), tutaj niemal w ogóle nie przeszkadza, a kilka wspominek jest po prostu świetnych. Na nie nakłada się bardzo duża jak na ten rodzaj kina liczba dialogów, całkiem sensownych i niegłupich. Tak po prawdzie, to na tym tle niektóre sceny akcji (bardzo efektownie zresztą zrealizowane) wyglądają na dodane na siłę, tylko po to, by oczekujący rozwałki widz nie wyszedł przypadkiem znudzony z kina. Osobiście, choć na kości łamane w bullet time'ie miło popatrzeć, chętnie bym wyrzucił ze scenariusza śmieszny gang w wąskiej uliczce, czy płonący wieżowiec, bo najzwyczajniej w świecie psują one klimat.

Tak przechodzimy do narzekania, którego jednak wiele nie będzie. Większość problemów filmu bierze się w prostej linii z wad samego komiksu i słabości jego scenariusza. Przeciągnięte do absurdu niektóre sceny (pogrzeb), czy na siłę wrzucone te, które mają nieco widza ożywić, to zarzut akurat najmniejszy. Większy problem miałem z konstrukcją samej historii i jej przełomowych momentów. Bardzo ważną rolę nadaje się tu pytaniu, kto jest ojcem jednej ze strażniczek. Jak dla mnie pytanie banalne, nijak mające się do problemów dorosłych ludzi i stojącego na krawędzi katastrofy świata, tu ma nadaną rolę nadrzędną i właściwie zdecyduje o wszystkim. Strasznie to naiwne i razi poziomem Czarodziejek z Księżyca. Choć Snyder ponoć komiksowy był strasznie wierny, to nie miał oporów, by zmienić najważniejsze - końcówkę. Ta w filmie naprawdę jest spoko i nie rozczarowuje. Jak usłyszałem, w jaki sposób kończy się komiks, oniemiałem - naprawdę dzięki Ci Zack za taką decyzję. Ale skoro powiedziałeś A, to trzeba było powiedzieć i B, zmieniając resztę komiksowych banałów (motyw z ojcem, scena na Marsie).

Więcej grzechów nie pamiętam, pod każdym innym względem Strażnicy w swoim gatunku wymiatają. Zdjęcia to właściwie klasa sama dla siebie, żałuję, że nie widziałem filmu w kinie. Muzyka to potęga, choć bardziej chodzi tu o dobór znanych utworów do ilustrowania danych scen, niż pracę kompozytora na potrzeby filmu. W ogóle pod względem realizatorskim film jest doskonały. Nie tak dawno w recenzji Hulka zastanawiałem się po co robić ekranizację komiksu z postacią, która nie może nie wyglądać komicznie na ekranie. A w Watchmenach mamy niebieskiego, świecącego człowieka z dyndającym mu wiecznie niczym diodowa jarzeniówka fiutem, o mocach, których zazdrościłby mu sam Superman - i co? I wcale nie jest komiczny (no może poza pierwszą sceną), czyli jednak się da.

Nie będę ukrywał, że Strażnicy mnie ujęli - formą, realizacją i dorosłym podejściem do tematu. Zmęczone, zwyczajne twarze ludzi, którzy kiedyś byli herosamii, przytłaczająca ciężka atmosfera, te zdjęcia, brak kompromisów, by filmowi obniżyć liczbę przy PEGI (jest naprawdę bardzo brutalny) i wiara w inteligencję dorosłego widza - wszystko to składa się w najlepszą dla mnie ekranizację komiksu o superbohaterach, jaką widziałem. Rok temu dałem 9/10 Mrocznemu Rycerzowi i teraz mam kłopot, bo Strażników cenię wyżej. W Batmanie 30% (jak nie więcej) wartości opierało się na postaci Jokera, tak niesamowicie wykreowanej przez Heatha Ledgera. On przytłaczał wszelkie niedoróbki, których przecież nie brakowało. Watchmeni są dużo równiejsi, żaden element nie wychodzi tak na plan pierwszy, wszystko jest niemal perfekcyjne. Przezornie jednak wyższej oceny im nie dam, bo co będzie, jak za rok z Hollywood wykluję się coś jeszcze lepszego? :) W każdym razie, kto nie widział, niech zanotuje ten tytuł i obejrzy przy pierwszej nadarzającej się okazji. Naprawdę warto.

Moja ocena:
9/10

12 komentarzy:

Unknown pisze...

No i zachęciłeś do obejrzenia, nie wiem czy nie za bardzo nawet. Zawsze jak się zbyt napalę na film to spodziewam się bóg wie czego i przychodzi rozczarowanie. Aha no i "diodowa jarzeniówka" wtf??? Soki ale musiałem się czepić :D.

ps. nawet z ciekawości wpisałem w google "diodowa jarzeniówka" i jedynym miejscem na świecie gdzie toto występuje jest "Prosto z ekranu" :D

Unknown pisze...

Zapomniałem jeszcze dopisać, że bardzo fajna recenzja. Moim zdaniem recki filmów wychodzą Ci lepiej niż gier, ale i tak wszystkie bardzo lubię poczytać.

BLeszczynski pisze...

http://www.google.pl/search?q=diodowa+%C5%9Bwietl%C3%B3wka&ie=utf-8&oe=utf-8&aq=t&rls=org.mozilla:pl:official&client=firefox-a - źle wyszukujesz :P
Pewnie się czepisz, że świetlówka i jarzeniówka to nie to samo teraz ;)

Ogólnie thx za pochwałe. A co do lepsiejszości recek filmowych, to te growe to naprawdę dużo trudniejsza robota, skupiać się musisz na rzeczach, o których nie da się lekko pisać, popłynąć sobie językowo itd.

Ogólnie to jest tak, że najłatwiej się pisze recki do dennych i najlepiej głupich filmów. Można sobie pojechać po bandzie i jest śmiesznie, tudzież oryginalnie ;) vide indiana jones

Zuzanka pisze...

"Sam co prawda nigdy Strażników nie czytałem". Dalej już nie czytałam. Przeczytaj komiks, bo wstyd.

Unknown pisze...

Przyłapałeś mnie z tym wyszukiwaniem, nie postarałem się i wpisałem tylko "diodowa jarzeniówka" (razem z cudzysłowiem dla zawężenia wyników). Ale czepiał już się nie będę w tym temacie :).

Jeśli chodzi o pisanie recenzji to zapewne masz rację, w końcu bijesz mnie doświadczeniem hehe. Ale jeśli miał bym pisać recenzję dobrego filmu to miałbym pewnie na to większą ochotę niż opisywanie jakiegoś badziewia. No chyba, że tak by mnie film wkurzył, że chciałbym go zjechać i się wyżyć :D.

(wszystkie zdania jakie zaczynam od "no" dedykuję mojej polonistce - nie dała rady mnie złamać)

Unknown pisze...

Oj Zuzanka, jeszcze się wstęp nie skończył, a Ty już nie czytasz? Daj kolesiowi szansę.
Ja tam Strażników nie czytałem i się tego nie wstydzę, a co, taki jestem. Za to czytywałem kiedyś Spider-mana, a jak zobaczyłem film to moje pierwsze wrażenie: parodia???

BLeszczynski pisze...

Zuzanka, nie sądzisz, że trochę ortodoksyjnie podchodzisz? Tak jak bym Ci zabronił pisać o powiedzmy "To nie jest kraj dla starych ludzi" bez przeczytania wcześniejszego książki.

Watchmen to film i jako taki go oceniam, nie znając fabuły komiksu przynajmniej spojrzałem na niego "nieskażonym" okiem. Wszelcy "miłośnicy" pewnie bardziej patrzą na niego myśląc, a czemu to zrobił tak, a czemu tego nie ma, a tutaj jest fajniej niż w komiksie, a tutaj gorzej. A ja po prostu oglądałem film ;)

I Strażników nie przeczytam, nie jestem miłośnikiem komiksów i tyle. Wstyd czy nie, Ty pewnie nie grałaś w Fallouta i też według mnie powinnaś się wstydzić :P

Zuzanka pisze...

Nie kwestia ortodoksyjnego podejścia, tylko logiki. Na "To nie jest kraj dla starych ludzi" poszłam, bo bracia Coen, a nie "ekranizacja książki" (ba, nawet nie miałam świadomości, że jest książka). Ty poszedłeś na "Strażników", bo ekranizacja komiksu. Idąc z nastawieniem warto je sobie wyrobić na czymś więcej niż "ludzie mówili".

BLeszczynski pisze...

Nie - Strażników oglądałem nie dlatego, że to ekranizacja komiksu, a dlatego, że zrobił ich Snyder i zebrali niezłe recenzje. Fakt, że film jest ekranizacją komiksu zwykle mnie bardziej odstrasza niż zachęca, bo nie oszukujmy się, większość stoi na dość żenującym poziomie.

'Idąc z nastawieniem warto je sobie wyrobić na czymś więcej niż "ludzie mówili"' - no właśnie nie. Zabierając się do Batmana nie będę czytał poszczególnych epizodów, do Strażników komiksu, który mnie w ogóle nie kręci (bo to komiks), a biorąc się za powiedzmy Skazanych na Shawshank, nie będę wcześniej czytał Kinga (bo nie lubię).

Film to film, da się ocenić jako osobny byt, bez względu na to, jaka jest jego geneza. Tak jak Ty nie czujesz się zobowiązana do poznania książki McCarthy'ego przed seansem, tak ja komiksu. Oboje o naszych filmach możemy napisać dużo bez znajomości pierwowzoru. Nie widzę różnicy, ani tym bardziej powodu do wstydu ;)

Anonimowy pisze...

Autor stwierdził: "Większość problemów filmu bierze się w prostej linii z wad samego komiksu i słabości jego scenariusza."
Po czym radośnie przyznał, że komiksu nie czytał. To skąd wie jakie były wady samego komiksu i jego scenariusza, że tak zarzucę łopatą?

BLeszczynski pisze...

Pytanie poniekąd celne, ale dajmy spokój, wszędzie trąbią, że Snyder praktycznie nic poza końcówką nie zmienił, co najwyżej skrócił/przyciął itp. Jeżeli więc wątek z ojcem mi nie pasi, to dość oczywiste, że reżyser obie go nie wymyślił, a autorzy komiksu.

W każdym razie komiks już zacząłem czytać ;)

Anonimowy pisze...

A propos Cormaca - wielkimi krokami zbliża się ekranizacja Drogi, realizatorsko dopięta na ostatni guzik, (jak widać w zwiastunie) co jakoś nie uwypukla dobitności tej historii, tzn. nie tędy hmm... droga ;)
Z drugiej strony reżyser wydaje się być dobrym znajomym Nicka Cave`a

kat.