piątek, 25 lipca 2008

Dwa dni w Paryżu




Dwa dni w Paryżu to nie tytuł kolejnej komedii romantycznej z Meg Ryan czy jej młodszymi następczyniami. To dość zwariowana komedia będąca w pełni autorską produkcją jednej z bardziej szanowanych w świecie współczesnych francuskich aktorek - Julie Delpy. Miało być dowcipnie, inteligentnie, bezpruderyjnie i złośliwie, z wnikliwym podsumowaniem. Plan udał się szczątkowo:)

Fabuła jest banalna - para, Francuzka Marion (Delpy) i Amerykanin Jack (Adam Goldberg), odwiedzają jej rodziców w Paryżu. Opok perypetii rodzinnych i szoku kulturowego, Adama czeka przede wszystkim poznanie byłych chłopaków Marion, których pełno na ulicach stolicy Francji.

Delpy postanowiła wykorzystać sposób opowiadania historii wzięty prosto z chyba najlepszego filmu z jej udziałem - Przed wschodem Słońca. Kamera nie tyle tu filmuje, co obserwuje, a sceny, zamiast wyreżyserowanych, mają charakter raczej spontaniczny, ze sporą dozą improwizacji. W porównaniu do filmu Richarda Linklatera, gdzie pomiędzy poszczególnymi "cięciami" potrafiło minąć kilka ładnych minut, sceny tutaj są krótsze i bardziej dynamiczne. Trzeba przyznać, że taka technika sprawdza się znakomicie, potęgując wrażenie 'naturalności" oglądanych fragmentów.

Początkowo Dwa dni w Paryżu robią bardzo pozytywne wrażanie. Inteligentne, subtelne lub cięte żarty, do tego kilka sytuacji, na których naprawdę można się popłakać ze śmiechu. Pierwsze wrażenie zdecydowanie in plus. Ale czar niestety szybka pryska. Pomysły na rozbawienie widza kończą się w połowie seansu, by pod koniec zacząć żenować (motyw z torebką), a poza wywoływaniem śmiechu Dwa dni w Paryżu nie mają żadnej wartości.

Film miał w dużej mierze opierać się na kontraście kultury amerykańskiej z rozpasaną mentalnością Francuzów. To naprawdę pole do popisu dla sprawnego scenarzysty. Tymczasem oglądając Dwa dni w Paryżu aż ciężko uwierzyć, że w całości autorem jest inteligentna wydawałoby się Francuzka. Takiego natłoku stereotypów nie widziałem już dawno. Francuzi to monotematyczne, głośne i krzykliwe maniaki seksualne, których życie, ba nawet tworzona przez nich "sztuka", kręci się jedynie wokół wagin i penisów. Do tego żywią się wyłącznie oprawianymi własnoręcznie królikami i świniami - rzeźni Delpy pewnie w Paryżu nie spotkała. Żadnego zróżnicowania ani odstępstwa w filmie nie widać. Jedyne czym się różni Francuz od Francuza, to poziom libido i preferencje seksualne.

Także wnioski, jakimi raczy nas w końcowym monologu Delpy są na poziomie amerykańskiej komedii dla nastolatków. Sama końcowa zmiana formuły ma wskazać wyraźnie, że reżyserka będzie mówić coś ważnego, po czym słyszymy o rzeczach, o których wie każde średnio rozgarnięte dziecko... Ktoś tu się pogubił, albo ma zbyt wysokie ego.

Niezłe pól godziny to za mało, by zasłużyć na wysoką ocenę. Tym bardziej, że Dwa dni w Paryżu popełniają błąd dla mnie w filmach niewybaczalny - rozpalają początkowo nadzieję na coś ciekawego i oryginalnego, po czym gaszą ją banałem i głupotą. Te 3-4 naprawdę zabawne momenty to jednak i tak więcej niż oferuje zwykle kilka współczesnych "komedii" razem wziętych, stawiam więc ocenę 6. Solidny średniak - można obejrzeć, ale jak się przegapi, to nic wielkiego się nie straci.

Moja ocena
6/10

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Może i śmiesznawa komedia, ale boków zrywać nie było kiedy. Inteligentna komedia na poziomie ( i poziom ten trzyma cały czas, nie słuchajcie Bleszczyńskiego!), tyle że jak inteligentna, to już jak dla mnie - nie komedia. Ot, na niedzielne popołudnie z rodziną lub przy kawce z grupą świeżo poznanych znajomych (bardzo bezpieczna, niby jest troche tego i owego, ale i tak nikt nie poczuje się zdegustowany). Lekki francuski wsamrazek.