poniedziałek, 10 listopada 2008

Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki




Biedny Indy. Tyle lat mówiono, że będzie wskrzeszany i w końcu Lucas ze Spielbergiem dopięli swego.

Nic to, że Harrison Ford zbliża się do 70-tki i wygląda nawet jak dziadek swej własnej żony (Ally McBeal) - Indiana być musi i tyle. Że stary? Trudno, zrobimy z niego dziarskiego staruszka i dodamy młodą męską gwiazdkę dla równowagi (Shia LaBeouf). Mało tego, nawet damy mu doświadczoną przez życie weterankę serii (Karen Allen), co by sobie przed śmiercią jeszcze pobzykał.

Scenariusz? A po co Ci scenariusz? Weźmy kilka zgranych motywów z poprzednich części i wiesz co..., pofolgujmy swoim perwersjom. Ty Spielberg wsadź tych swoich ulubionych obcych. Że nie pasują do Indiany? No co ty, wymyślimy jakąś bzdurną historyjką, bez ładu i składu, ale alieny będą. Ty Lucas wsadź swoje ulubione maskotki. W końcu od królowania na ekranie Ewoków i Jar-Jara tyle czasu upłynęło, że nie masz czym się już rajcować. Taki bidniutki jesteś, że damy ci aż dwa typy zwierzątek na raz: świstaki i małpki. Fajniutkie i słodkie. Szczęśliwi?

A wiecie co, może ubzdurnijmy to jeszcze bardziej. Jaka najbardziej absurdalna sytuacja przychodzi wam do głowy?

Spielberg: Wybucha bomba atomowa, Jones wchodzi do lodówki.
Lucas: Jones idzie do ruin, a tam nagle pojawia się stado walczących za pomocą kung-fu mikro-indian, którzy nie chcą go przepuścić.

Wow chłopaki, wy to macie wyobraźnię, załatwione. Jak coś wam się jeszcze przypomni to dajcie znać, wsadzimy to do scenariusza już na planie.

Tak mniej więcej nowy Indiana wygląda. Jakieś zalety? No momentami czuć przyjemny klimacik poprzedników, mamy tą samą muzę, no i Indy to Indy, wiek tego nie zmieni. Cała reszta niestety wygląda dość zatrważająco i wybaczyłbym to, gdyby to była jakaś Mumia, ale nie przygody archeologa, który był jedną z filmowych postaci mających największy wpływ na moje zainteresowanie kinem.

Panom Spielbergowi i (szczególnie) Lucasowi już dziękujemy. Szczerze im życzę spełnienia marzeń, czyli porwania przez UFO i bolesnych eksperymentów przeprowadzanych przez szarych obcych z wielkimi oczami (Spielberg) oraz obudzenia się w świecie przepełnionym przeróżnymi pluszowymi i nie tylko zwierzątkami, które chciałyby się tylko tulić, będąc przy tym rozbrajająco dziecinnymi (Lucas) - najlepiej niech ten przytulankowy świat będzie otoczony drzwiami pozbawionymi klamek i wymalowany na urocze, cieplutkie kolorki.

Moja ocena:
4/10

BTW. na temat nowego Indiany powstał niezły epizod South Parku, który dość dobitnie pokazuje co panowie L&S zrobili naszemu archeologowi. Polecam.

http://www.southparkstudios.com/episodes/187260/

3 komentarze:

MJ pisze...

LOL - to żeś ostro pojechał ]:>. Ale to niestety smutna prawda - ta część nigdy nie powinna powstać, nie dopiero teraz i nie w takiej formie. Jak Ci już wspominałem - 10x lepiej bawiłem się na drugim Skarbie Narodów niż na tym wskrzeszonym trupie (Iron coś ostatnio pisał o zombie, to mamy ładne nawiązanie;). Chociaż mi się np. podobały niektóre sceny. Przede wszystkim początek - wejście Indiany (cień) i cały prolog, w którym można było poczuć ostatnie tchnienie starego Indy'ego. Niezła była też scena w barze (chłopaki w bluzach vs. chłopaki w skórach - przewijałem to ze 3x:) i zakończenie (Mutt i kapelusz). Reszta to jakiś koszmar (a Muttarzan i te jego małpy - ja pierdolę - efekty specjalne w reklamach serków na TV Polonia wyglądają bardziej przekonująco). Zresztą podobno za taką formę obrazu winić należy Lucasa - kolesia zdziecinniałego do reszty (w negatywnym tego słowa znaczeniu), który to podobno uparł się na kosmitów, Mutta, masę CGI i całą tę cepelię, którą widzimy na ekranie. Mało tego, Lucas chciał przeforsować jeden ze swoich debilnych tytułów dla tej części: Indiana Jones and the Mysterians, Indiana Jones and the Saucermen albo Indiana Jones and the Son of Indiana Jones (sic!). Ale co tam - jak mu się to nie udało, to uparł się po raz kolejny, tym razem na to, że w tytule koniecznie musi znaleźć się słowo 'Kingdom' (nie wiem - może wg niego dzieło będzie wtedy bardziej epickie?) - i jak widzimy dopiął swego. Ehh - Indy R.I.P. i nie wstawaj już - błagam. Coś mi jednak mówi, że Hollywood niestety nie da tak łatwo odejść temu nazwisku. Scenariusz Mutta Jonesa już gdzieś tam się zapewne układa w niektórych głowach. Brr - obym był w błędzie.

BLeszczynski pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
BLeszczynski pisze...

Wiesz fajnych scen nie brakowało, ale to zawsze były takie momentówki oparte na jednym gagu, zdaniu itp. To jak komedia dla nastolatków, w której 5 razy sie szczerze zaśmiejesz, by przez pozostałych 100min ogladać rzygających kolesi z biegunką (lol, ale mi się napisało). Zresztą właśnie dla tych momentów jest 4/10, nie niżej.

Indiane uwielbiałem jako dziecko, ostatnio sobie odświeżałem serię i już nieco ten czar prysł. Ale mimo wszystko nowa część to profanacja a sceny z małpami i Muttarzanem przebijają chyba nawet lodówkę (o której de facto jest głośniej). No dla mnie załamka i najebywanie się z widza prosto w twarz. Zgodnie z hasłem: patrzcie jakie gówno tu wsadzimy, a wy i tak to kupicie.

Szkoda, bo po dość żenującym Terminalu Spielberg nawet w formie był ostatnio (Wojna Światów czy Monachium), więc liczyłem na hołd dla Indiany, a nie gwałt na jego trupie.