wtorek, 8 lipca 2008

Lejdis




Od dłuższego czasu omijam szerokim łukiem polskie komedie. Ciężkie, wysilone i koniecznie wulgarne żarty, sceny kręcone tylko po to, by mógł paść wymyślony wcześniej cool tekst, do tego wrażenie deja vu - ci sami aktorzy, podobne scenariusze i ten sam humor. Na taki Testosteron w życiu nie wybrałbym się do kina, jednak dzięki zbiegowi okoliczności trafiłem na seans i o dziwo bardzo pozytywnie się rozczarowałem. Kameralny, niemal teatralny klimat, prowadzenie akcji samymi niemal dialogami, przewaga dowcipów inteligentnych nad prymitywnymi (choć i tych nie brakowało), kilka celnych obserwacji, no i niezła gra aktorska (Stelmaszczyk!) - jakby wszystkie polskie komedie przeznaczone dla masowego odbiorcy prezentowały podobny poziom, byłbym zadowolony.

Lejdis od początku było tworem sztucznym, powstałym jedynie w celu wykorzystania koniunktury nakręconej przez przyjemnie szowinistycznego poprzednika. Niemniej kobieca perspektywa pociągała, a doświadczenie autorów dawało nadzieję na równie udany film. Niestety, wystarczy 5 minut z Lejdis, by wiedzieć, że nadzieja była płonna.

Film ma dużo bardziej klasyczną formę niż Testosteron. Cztery przyjaciółki od lat dziecięcych urządzają sylwestra w środku roku. Wypowiadają sylwestrowe życzenia, a my patrzymy, czy w ciągu najbliższych 12 miesięcy marzenia się spełnią. Nic szczególnego, życzenia w postaci "chce mieć duże cycki" raczej dramatyzmu nie zwiastują, więc autorzy (Konecki i Saramonowicz) wybrali sobie kilkanaście problemów przewijających sie przez telenowele i Fakt, a następnie wcisnęli je na siłę do tej niby komedii, robiąc z niej momentami karykaturę M jak miłość. Czego tu nie ma... mamy męża geja, podejrzenie raka, seks z własnym uczniem i to jeszcze na korytarzu szkoły, podejrzenie sąsiada o pedofilię, umierającego ojca, który wraca po latach, chamską szefową, niechcianą ciążę itd. itp. Kiedy już myślałem, że film zbliża się ku końcowi i mordęga się skończy, przed bohaterkami stawiano kolejne, nie wiadomo skąd wyciągnięte trudności - wszystkie zbyte potem 5-minutowymi scenami, kompletnie nic do filmu niewnoszącymi. Lejdis są rozdęte do granic absurdu - trwają 130 minut, do tego dłużą się bardziej niż tolkienowska trylogia Jacksona w wersji reżyserskiej.

Poziom humoru wygląda mniej więcej tak, jakby wycięto co bardziej prymitywne kawałki z Testosteronu, a następnie je zwielokrotniono. Do tego bohaterki to kobiety nowoczesne, więc urozmaicają swój język angielskimi wtrętami i stosują odzywki typowe raczej dla osób 20 lat młodszych. Widz ma więc przyjemność kilkukrotnie słuchać historii o nietoperzu, który sam sobie robił "blowjoba" (tak, to cytat) i innych, równie inteligentnych żartów. Owszem, w kilku momentach bywa śmiesznie, ale uczucie zażenowania towarzyszyło mi w znacznie większej ilości scen.

Choć film jest o kobietach, to ich zachowanie i język są typowo męskie - klną jak szewc (co akurat od rzeczywistości nie odbiega;), lubią pochlać i posługują się głównie językiem ciętych ripost. O żadnej celnej obserwacji kobiecej natury nie ma co tu marzyć (a takich w Testosteronie odnośnie mężczyzn było sporo). Jakby zamienić płeć bohaterów, nie zmieniając scenariusza, to nikt by chyba nie zauważył nic nienaturalnego (pomijając bohaterkę dążącą do ciąży za wszelką cenę:). W efekcie bardzo wiele scen wypada sztucznie i nawet nienajgorsza gra aktorska nie jest w stanie temu zaradzić.

Jeszcze gorzej jest z mężczyznami, których role są sprowadzone do 2-3 klisz. Absurdalna jest szczególnie postać grana przez Rafała Królikowskiego - choć pokazywany na ekranie wielokrotnie, jedyne co robi, to pozowanie przed lustrem w stroju starożytnego Rzymianina. Podobnych, choć może nie aż tak jednowymiarowych manekinów jest tu niestety dużo, za dużo. Mając w pamięci Testosteron byłem mocno tym zaskoczony. Najlepiej chyba wypada pod tym względem postać europosła-geja grana przez Piotra Adamczyka.

Wspomnieć należy także o Czarku Pazurze, który z offu wyjaśnia nam meandry fabuły, w czasie gdy akcja przeskakuje o kilka miesięcy do przodu. Górnolotne banialuki o przemianach bohaterek, które przychodzi mu wymówić szczególnie w końcowych fragmentach filmu, są w niezamierzony sposób tak komiczne, że nosiłem się nawet z zamiarem wykorzystania ich w tej recenzji:)

Słyszałem opinie, że Lejdis na tle królujących ostatnimi czasy w kinach polskich komedii romantycznych, to film wręcz świetny. Może, nie wiem, nie oglądałem ostatnich hitów ze Stenką czy Zakościelnym i oglądać ich nie będę. Bez względu na punkt odniesienia Lejdis jest filmem złym, częściej żenującym niż śmiesznym, do tego za długim o niemal godzinę. Jak ktoś bardzo tęskni za polską komedią, obejrzeć może. Reszcie zdecydowanie odradzam.

Moja ocena:
3/10

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

A Pani od polskiego mi powtarzała (aż do znudzenia), że nie można się pozytywnie rozczarować :)

pozdro,
estera

BLeszczynski pisze...

Oj, takie kontrastowe związki frazeologiczne tylko urozmaicają i udynamiczniają język ;) Nie słuchaj tej Pani ;P

Pozdr ;)

Anonimowy pisze...

Ja tylko chciałem od siebie dorzucić, że "Testosteron" w oryginale był właśnie sztuką teatralną, a film jest tylko adaptacją. Uzyskanie więc teatralnego klimatu i dialogów "niosących" film nie było specjalnie trudne ;)

A tak w ogóle to chciałem pogratulować znakomitego bloga i gustu filmowego (który zupełnie przypadkowo pokrywa się z moim ;) ). Proszę mnie wpisać na listę stałych czytelników!

BLeszczynski pisze...

O, jak miło. Dzięki za ciepłe słowa. Począwszy od października mam zamiar pisać częściej/więcej/lepiej. Na ten moment brak czasu niestety.

Pozdrawiam.