wtorek, 13 maja 2008

P.S. I Love You




Są takie chwile w życiu mężczyzny, gdzie trzeba zacisnąć zęby i obejrzeć komedię romantyczną. Zazwyczaj bywa to prawdziwą mordęgą, przy P.S. I love you miałem jednak nadzieję na niewymuszona rozrywkę. Nadzieja ta miała swoje źródło w całkiem udanym trailerze i obsadzie, w gronie której nie znajdziemy Meg Ryan, Toma Hanksa, Diane Lane czy J. Lo.

Holly (Hilary Swank) i Gerry (Gerard Butler) to udane małżeństwo z niewielkim stażem. Strasznie się kochają, nieobce są im jednak typowo małżeńskie kłopoty - małe mieszkanie (chciałbym mieć takie malutkie, na oko 70-metrowe, mieszkanko), problemy z pracą, teściami itp. Szczęście trwa jednak krótko, za krótko.

Akcja przeskakuje do przodu, wykryty u Gerry'ego guz mózgu zebrał już swoje żniwo, a my oglądamy jego pogrzeb. Holly powoli pogrąża się w coraz większej rozpaczy. Jej cierpienie jest (jak na komedię) ładnie przedstawione, a Swank wypada tu wiarygodnie. Przewidując całkowity rozpad dotychczasowego świata dla Holly, Gerry przed śmiercią wprowadził w życie pewien plan, który ma przywrócić żonie radość życia...

Nie, na pewno nie jest to sztampowa komedia romantyczna. Choć twórcy zachowują znakomity balans między przedstawianą tragedią, a pogodną i pokrzepiającą atmosferą, nie raz pojawia się w głowie pytanie: "Jezu, a co, jeśli nam, by się takie coś przydarzyło i zabrakło osoby, z którą ten film oglądamy?" (wersja dla niesingli;). Nietrudno w takiej atmosferze o wzruszenie.

Zresztą Richard LaGravenese, który ten film wyreżyserował zadbał o to, by takie chwile nie trwały zbyt długo. Łzawym momentom przeciwstawia typowo komediowe postaci, służące za regulatory klimatu. Taką rolę pełni tutaj bohaterka grana przez znaną z Przyjaciół Lisę Kudrow, jak i zakochany w Holly barman cierpiący na chorobliwą szczerość (w tej roli Harry Connick Jr., znakomity, wielokrotnie nagradzany muzyk, którego utwory zdobiły takie filmy jak Bezsenność w Seattle, Kiedy Harry poznał Sally czy Ojciec Chrzestny 3). W efekcie P.S. I love you ogląda się przyjemnie i z uczuciem, że wszystko jest pod kontrolą - co ma być śmieszne - śmieszy, a co przygnębiać - smuci. Dopisali też aktorzy. Co prawda po Swank widać, że w tej kategorii filmów kariery nie zrobi (nie ten wdzięk, nie ten urok), nadrabia to jednak z nawiązką w scenach dramatycznych. Gerry'ego granego Gerarda Butlera nie da się nie lubić, fajny po prostu z niego chłopak. Nie można zapomnieć o Kathy Bates w roli matki Holly. Aż szkoda, że tak znakomita aktorka nie została lepiej tu wyeksponowana.

Podsumowując P.S. I love you przyjemnie mnie rozczarowało. W porównaniu do oglądanego ostatnio przeze mnie Pod słońcem Toskanii, film ten wypada świeżo, dowcipnie i mimo wszystko zmusza do refleksji nad kruchością życia. Nie jest to typowa komedia romantyczna, polecam jednak oglądanie we dwoje - efekty seansu mogą być lepsze niż po najwierniejszym nawet klonie Bezsenności w Seattle.

Moja ocena 7/10

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

:) Fajny opis! Muszę zobaczyć tego filma;))) Pozdro Stary!:) /seba

blee pisze...

hmm, jaki ten mój mąż romantyczny jak na niesingla
P.S. I Love You
również polecam