Regularnie oglądam kilka seriali, co jakiś czas próbuję czegoś nowego, o czym jest aktualnie głośno. Serialowy sezon trwa w najlepsze. Odcinków nowej serii była już chyba wystarczająca ilość, by pokusić się o wstępną ocenę trwającego sezonu. Na koniec kilka słów o tytułach, którym dawałem w ostatnim czasie szansę – jednemu się udało, innym nie, uzasadnię dlaczego.
Wciągający, stojący na dobrym poziomie i posiadających wyrazistych bohaterów serial to prawdziwy skarb, który daje wielokrotnie więcej radochy (do tego rozłożonej w czasie) niż nawet porządny rozrywkowy film. Problem z oceną seriali jest jednak taki, że odbieramy nowy sezon przez pryzmat poprzednich. A że utrzymanie formy przez 3-4 sezony to wielka sztuka, widzimy na przykładzie niemal każdego tytułu. Dlatego kolejną serię niezłego tytułu, choć na tle innych seriali jest obiektywnie dobry, możemy oceniać źle właśnie dlatego, że nie dorasta do pięt poprzednikom. Zachęcam więc do komentowania – z pewnością nie wszyscy się ze mną zgodzą. A jeżeli znacie tytuł warty poświęcenia tej godziny tygodniowo – czekam na propozycję
Californication
Recenzję pierwszego sezonu zamieściłem swego czasu na tym blogu.
Californication wywarło na mnie ogromne wrażenie lekkością, dystansem, humorem i świetnym przedstawieniem relacji między parą bohaterów. Więź łącząca Hanka (
David Duchovny) z jego byłą partnerką Karen (
Natascha McElhoe) była wręcz namacalna – coś rzadko oglądanego nawet w wielkich filmach, tu udawało się mimochodem. Tyle, że dwunastoodcinkowy serial stanowił pewną zamkniętą całość. Ewentualny ciąg dalszy, by mieć rację bytu musiałby opierać się na nieco innej formule. Tymczasem autorzy wyszli z założenia typowego dla wielu twórców sequeli – dajmy widzom to, co podobało się w części pierwszej, ale pomnożone wielokrotnie i podane w jeszcze bardziej efektownej formie. Oczywiście dzieje się to zazwyczaj kosztem innych części składowych pierwowzoru, które w równym, jak nie większym stopniu decydowały o jego sukcesie.
I tak drugi sezon
Californication jest jeszcze bardziej zboczony, szokujący i przepełniony seksem niż sezon premierowy. Pełno tu golizny, obscenicznych scen i momentów, których zadaniem jest tylko bycie kontrowersyjnymi. To co było ciekawym i świeżym uzupełnieniem głównego wątku poprzedniej serii, tu wyszło zdecydowanie na plan pierwszy. Ofiarą tego padło najważniejsze – sens serialu. Ponieważ próba ułożenia sobie wspólnego życia przez Hanka i Karen raczej kontrowersjom nie sprzyjała, twórcy więcej miejsca zaczęli poświęcać znajomym bohaterów przekształcając ich postaci w wiecznie zaćpane i myślące tylko o seksie kukły. Kiedy i ta formuła się wyczerpała (wystarczyły na to cztery odcinki), zrobiono zwrot w akcji właściwie sprowadzając ją do punkty wyjścia całego serialu. Wszystko po to, by dalsze ekscesy Hanka miały uzasadnienie. O ile siłą napędową pierwszego sezonu była próba poradzenia sobie Hanka ze stratą Karen i walka o jej odzyskanie, tak tu właściwie nie ma nic, co mogłoby taki ciężar pociągnąć. Ot przechodzenie od jednej głupiej sceny do kolejnej, od czasu do czasu z przerwą na naprawdę fajny moment. Jeżeli tak ma wyglądać cała seria, na następny sezon najzwyczajniej w świecie nie widzę już miejsca.
Dexter
W przypadku
Dextera już do drugiego sezonu podchodziłem z rezerwą. O dziwo okazał się jeszcze lepszy niż sezon startowy. W takim razie trzeci sezon z pewnością dobry okazać się już nie mógł. A jednak!
Autorzy serialu ponownie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli. Od razu rzuca się w oczy, że mieli pomysł, co dalej z losami Dextera począć. By uniknąć wtórności umiejętnie ograniczyli jedne wątki na rzecz innych, wprowadzili nowych, ciekawych bohaterów (świetny
Jimmy Smits). Co jednak najważniejsze, nie popełnili też grzechu typowego dla innych wielosezonowych produkcji – chodzi mi o eksponowanie akcji kosztem psychologii postaci. W dalszym ciągu to świetnie wyreżyserowana i zagrana opowieść o seryjnym mordercy, który coraz lepiej radzi sobie z udawaniem życia szarego człowieka, co jednak przysparza mu nowych kłopotów. Podobnie jak dość niespodziewany sojusznik w jego poczynaniach, posiadający zresztą nie mniejsze niż Dexter problemy z samym sobą. Nie chcę spoilować akcji, dlatego ograniczę się do stwierdzenia, że
Dexter to zdecydowanie najlepsze, co ma obecnie do zaoferowania amerykańska telewizja (przynajmniej z tego co widziałem) i chyba nie ma drugiego serialu, który trzymałby tak równą formę przez sezony. Zdecydowanie polecam, w serialowej klasyfikacji to mój number one.
Heroes
Serial o superbohaterach wydawał mi się głupi z zasady i musiałem usłyszeć/przeczytać dużo pozytywnych opinii zanim się za niego zabrałem. A jak już się zabrałem to nie mogłem się oderwać :) Pierwszy sezon był super – totalnie świeże i niekomiksowe spojrzenie na ludzi posiadających nadprzyrodzone moce. Drugi sezon niestety został mocno naznaczony strajkiem scenarzystów i kretyńskim wątkiem o przygodach Hiro w średniowiecznej Japonii. Mimo wszystko do sezonu trzeciego podchodziłem z optymizmem – mając gotowych i ciekawych bohaterów wystarczyło osadzić ich w ciekawej opowieści. A o taką w świecie supermocy przecież nietrudno, należało tylko zatrudnić sprawnego scenarzystę.
Taki jednak najwidoczniej się nie znalazł. Przekombinowano i to znacznie. Zamiast ciekawej rozwojowej fabuły mamy kompilację kilkunastu wątków połatanych grubymi nićmi, przez co słabo trzymających się kupy i do tego zmieniających się jak w kalejdoskopie. Pojawia się nowa tajemnica, ledwo zaczniemy myśleć, o co tu chodzi, a już dostajemy jej rozwiązanie połączone z kolejną nowością. I tak w kółko, bez ładu i składu, w formie przypominającej dziwaczny serialowy teledysk. Za dużo tu atrakcji, za mało sensu. Wszystko to powoduje, że właściwie nie można się zaangażować w opowiadaną opowieść, a kolejne zwroty akcji wita się najwyżej obojętnym ziewnięciem. Szkoda, szkoda, bo naprawdę ten serial to materiał na rozrywkowy hicior. A tak z każdym kolejnym odcinkiem noszę się z zamiarem rzucenia
Heroesów, tak jak swego czasu przerwałem oglądanie
Prison Breaka. Pewnie do końca sezonu dotrwam, ale bardziej z przyzwyczajenia i sympatii do postaci niż faktycznej wartości serialu.
Zresztą chyba nie tylko ja mam takie zdanie o nowych Hirołsach, bo dopiero co wywalono głównych producentów serialu - trzymającym kasę nie podobał się kierunek w jakim zmierzał. I dobrze, niech spadają.
Gotowe na wszystko
Sezon czwarty
Gotowych kończył się krótką sceną przedstawiającą nasze bohaterki po pięciu latach od oglądanych wydarzeń. Średnio mi się ta wizja podobała, miałem więc nadzieję, że to tylko taka ciekawostka, a nie zaczyn do sezonu piątego. Myliłem się.
Tak więc oglądamy wydarzenia po pięciu latach. W życiu desperatek sporo się zmieniło, ot chociażby Gabrielle urodziła dwa pulchne potworki, Susan nie jest już z Mike’m, a Bree z kury domowej stała się kobietą sukcesu. Nie byłem przekonany do tego pomysłu, ale już pilot nowego sezonu pokazywał, że to zmiana w dobrym kierunku, działająca ożywczo na cały serial. W gruncie rzeczy to stare dobre
Gotowe na wszystko, wcale nie gorsze od wcześniejszych odcinków, co w przypadku piątego sezonu wydaje mi się dużą sztuką. Mało tego, w pewnych elementach nawet poprzednie sezony przewyższa. Sezon premierowy wybił się na łączeniu wątku sensacyjnego (będącego jednocześnie przewodnim) z typową satyrą obyczajową. Ten wątek sensacyjny był potem powielany w każdym sezonie, zazwyczaj z miernym skutkiem. A tu proszę - ma on wreszcie sens i nawet wciąga. Brawa, polecam.
Scrubs
Scrubs (czy jak chcą polscy spece od tytułów -
Hoży doktoży) ma już całą masę sezonów. Ja zabrałem się do serialu niedawno, przetrawiłem sezon pierwszy i jest fajnie :) Bezkompromisowa, zakręcona jak rondo w Będzinie komedia, pełna surrealistycznych gagów. Nie każdemu ten typ humoru będzie odpowiadał, sam musiałem się przyzwyczaić, ale jak już się przywyknie to jest git :) Taki 20-minutowy odstresowywacz. Warto poznać.
Fringe
Zapowiadany szeroko nowy serial
JJ Abramsa miał wszystkich zmieść z powierzchni ziemi. Widziałem pilot i zmiotłem go szybko do twardzielowego kosza. Jest tajemnica, są nadprzyrodzone moce, spiski i inne atrybuty poX-filesowe. Nie ma jednak za krzty sensu i napięcia. Tak złego pilota chyba jeszcze nie widziałem. Trzeba naprawdę mieć duże zaparcie, żeby włączyć po nim drugi odcinek. Ale jak twierdzi kolega m010ch na swoim blogu (
http://m010ch.blogspot.com/2008/10/szau-nie-ma.html), ponoć potem się rozkręca i ogólnie zacisnąć zęby warto. Chyba jednak dam sobie spokój, ewentualnie powrócę do
Fringe, jak inne seriale się pokończą.
Podsumowując:Jest średnio na jeża. Świetny
Dexter, niezłe
Gotowe, dołujący coraz bardziej z każdym odcinkiem
Californication (no scena przy kręceniu Vaginatown to już dla mnie przegięcie), totalnie wyrwani spod kontroli
Heroesi i na deser niezłe
Scrubs - szału nie ma. Ciekawe czy
Lost, który przecież niebawem nadejdzie, będzie dalej pikował w dół, czy jednak nieco się podniesie?