środa, 28 stycznia 2009

Vicky Cristina Barcelona




Woody Allen nieśmiertelnym jest. Od 40 lat niemal co roku raczy nas nowym filmem i choć miewał w karierze spore spadki formy, to mam do niego wyraźną słabość. Ten neurotyczny, przegadany i skrajnie nieatrakcyjny mitoman jest prawdziwym geniuszem kina i chyba najbardziej wyrazistym amerykańskim reżyserem.

Niestety XXI wiek to pasmo rozczarowań Allenem. O ile Anything Else oraz Melinda i Melinda były bardzo solidnymi filmami, tak potem było już tylko gorzej i gorzej. Woody nie dość, że kręcił gnioty (zeszłoroczny Sen Kasandry i wcześniejszy Scoop to prawdziwe dramaty i bynajmniej nie chodzi mi o gatunek ;)), to jeszcze całkowicie zatracił swój styl.
Vicky Cristina Barcelona kontynuuje w sumie ten trend, choć na szczęści efekt jest znacznie lepszy. Dwie młode Amerykanki, Vicky (Rebecca Hall) i Cristina (Scarlett Johansson), mają zamiar spędzić całe lato w słonecznej Barcelonie. Vicky ma wkrótce wyjść za mąż i, jak na odpowiedzialną realistkę przystało, jej myśli zaprzątnięte są bardziej kupnem domu niż faktyczną rozrywką. Cristina to jej przeciwieństwo - niepewna siebie, szukająca emocjonalnych doznań ślicznotka o duszy artystki. Gdy przystojny, bezpośredni Hiszpan (Javier Bardem) zaprasza je na weekend do Oviedo, Cristina zgadza się niemal bez wahania, Vicky oponuje odwołując się do bogatych u niej złóż zdrowego rozsądku, ale w końcu daje się namówić. O efektach pisać nie będę, by uniknąć spoilerów ;) Ale jak to u Allena bywa pełno będzie świntuszenia i prób przewartościowania swoich postaw życiowych.

Filmowi można wystawić dwie różne oceny w zależności od tego, czy oceniamy go na tle największych produkcji Allena, czy też odnosimy do tego, co obecnie można obejrzeć w kinie. W pierwszym przypadku nota będzie co najwyżej średnia. W drugim może być już całkiem wysoka. Ponieważ niełatwo dziś o porządny film Vicky Cristiny Barcelony nie będę szczuł poprzednikami ;) A bez ich brzemienia to naprawdę kawał solidnego komedio-dramatu. Klimat słonecznej Hiszpanii czuć na każdym kroku, aktorstwo jest solidne, dialogi bywają błyskotliwe, a całość ogląda się lekko i z niekłamaną przyjemnością. Ma ten film zdecydowanie swój urok i rozsiewa atmosferę słonecznych, szalonych wakacji, mocno pobudzającą, szczególnie gdy wyjrzy się na szary, zimny świat za oknem.

Brak tu jednak Allena. Choć w dialogach czuć momentami jego rękę, to nie wiedząc kto wyreżyserował film przed seansem, w życiu w jego trakcie bym się tego nie domyślił. Gdzie jego werwa, celność i przenikliwość? Postaci bohaterów, choć na pierwszy rzut oka atrakcyjne, są bardzo kliszowe i nudne. O ile postać grana przez Bardema potrafi zaciekawić (głównie dzięki wybitnie nieszablonowemu związkowi z byłą żoną graną przez Penelope Cruz), tak tytułowe dziewczyny można by opisać dwoma zdaniami. Szczególnie Johansson-Cristina wypada bezbarwnie i można o niej powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że, jak nam próbuje wmówić narrator, jest niezależną myślicielką. Fakt, przyciąga wzrok swoją urodą, wystarczy jednak, że pojawia się Cruz (obiektywnie od Johansson dużo brzydsza) i w momencie Scarlett niemal całkowicie znika z ekranu (choćby i zajmowała pół kadru ;)). Mam dziwne wrażenie, że za kilkanaście lat okaże się, że przez całą karierę Johansson zagrała tylko jedną świetną rolę (Między słowami) i setki co najwyżej poprawnych.

Postaci skomplikowane nie są, podobnie jak i wnioski wypływające z seansu. Ot, standard porządnej komedii. Widać, że Woody ma coraz mniej do powiedzenia i chyba poziom Wnętrz czy Hannah i jej sióstr jest raczej poza jego zasięgiem (a miałem nie porównywać). Niech Was nie zniechęci jednak moje marudzenie, bo film naprawdę jest bardzo przyjemny i sprawia dużo radochy, a że z głowy umyka po 15 minutach... cóż przynajmniej widać, że Woody potrafi jeszcze widza porządnie zabawić, czego po wspomnianych Scoop i Śnie Kasandry pewny nie byłem.

Podsumowując Allen co prawda zamienił Londyn na piękną Barcelonę oraz porzucił wreszcie motyw zbrodni i kary, ale Ci, którzy liczyli na powrót starego dobrego Woody'ego mogą się zawieść. Choć tematyka bliższa klasykom tego reżysera, to ja tęsknię za klimatem Manhattanu i dusznych dyskusji w pełnych papierosowego dymu pokojach.

Moja ocena
7,5/10

sobota, 17 stycznia 2009

Lifting bloga



Właśnie spędziłem ponad 3h na dostosowaniu szablonu bloggera, na którym hulał mój blog do dzisiejszych standardów. Poszerzyłem bloga o 1/3, co wymagało załadowania nowych grafik, podzieliłem wpisy na kategorie (trochę się już ich zebrało i lista była mało przejrzysta) i dodałem listę blogów, która mam nadzieję będzie się poszerzać :)

Ponieważ nowe tła siedzą sobie na imageshacku, dajcie znać czy stronka nie ładuje się za długo - najwyżej przeniosę je na jakiś szybszy serwer.

Stylu graficznego nie zmieniałem, choć w pełni zadowolony z niej nie jestem - wszelkie komentarze mile widziany. Myślę też o dodaniu ramki wokół bloga. Jak macie linki do, gdzie są jakieś fajne (ale same ramki, a nie pliki graficzne całego tła z ramkami), to czekam na info:)

Miłego czytania!

wtorek, 13 stycznia 2009

Niezapomniane chwile w grach

W sumie dość przypadkowo trafiłem na całkiem stary już tekst na GameCornerze - Dlaczego kocham gry - 7 niezapomnianych chwil. No i tak mnie wzięło na wspominajki. W sumie czemu by nie zrobić własnej listy niezapomnianych chwil?:)

Trochę już lat na karku mam, przez co nazbierało się wiele wspomnień. Listę ograniczałem jak mogłem - wyszło naprawdę sporo pozycji, ale o poniższych po prostu wspomnieć musiałem. Kolejność w sumie dowolna, choć w zamyśle chronologiczna (nie tyle czasem powstania gry, co mojego z nią kontaktu). Pomijam pozycje na 8-bitowce, bo tu moja pamięć już zawodzi :)

1. Another World

Wrażenia, jakie robiło intro tej gry w 1991 nie zapomnę nigdy. 10-letni Leszczu siedział na wagarach u kumpla, któremu mamusia sprawiła piękną Amisię CD/TV i rozdziawiał z wrażenia usta za każdym razem, gdy widział ten piękny wektorowy świat. Początek gry - pijawki i czarna bestia - pamiętam, jakbym grał w to wczoraj. Nieśmiertelna klasyka.



2. Street Fighter 2

Gra, która rozpalała emocje dzieciaków, jak mało która w historii. Wydawała się niesamowita. To pierwsza uruchomiona przeze mnie pozycja na upragnionej Amidze 600. Ależ to była frajda walczyć Ryu i kręcić te wszystkie hadoukeny :D Żadna bijatyka później nie wzbudzała we mnie tyle emocji, nawet Mortal Kombat.




3. Sensible Soccer

Rewelacyjna piłka nożna z najlepszym chyba arkadowym stylem grania w historii. Na jej późniejszej wersji Sensible World of Soccer 95/96 spędziłem kilka ładnych lat gry, dochodząc do takiej wprawy, że angielskim 5-ligowcem po kilku sezonach wygrywałem Ligę Mistrzów i mistrzostwo Anglii, po drodze osłabiając jeszcze skład (względem początkowego), by było trudniej:)



4. Cannon Fodder

Jedna z najbardziej miodnych i najzabawniejszych strzelanek w historii. Widok wylatujących w górę ludzików bezcenny, podobnie jak nerwy przy przechodzeniu drugiej części tej gry.








5. Pinball Dreams

Świetny pinball, który zapadł mi jednak w pamięć głównie poprzez chwile spędzone przy tej grze (stół "westernowy") z moim ojcem. Nie pamiętam byśmy się wcześniej czy później bawili równie dobrze ;)








6. Wing Comander

Moja pierwsza oryginalna gra. Klasyczny symulator kosmicznego myśliwca. Ta muzyka, ten rozmach... Przeszedłem z zapartym tchem prawie łamiąc przy tym kilkukrotnie joystick, ciągnięty z całej siły, żeby statek kosmiczny skręcił szybciej :D Muzykę z sali z łóżkami dla załogi, gdzie zapisywało się stan gry, słyszę do dzisiaj:)


7. Turrican 3

Muzykę (zwłaszcza z podwodnego etapu) z tej banalnej w sumie strzelanki pamiętam do dziś. Wówczas absolutna rewelacja.







8. Flashback

Ech to była gra, spadkobierca Another World. Prezent pod choinkę od babci, prosto z giełdy (gra, nie babcia):D Przepiękna animacja i grafika. Napięcie w etapach na obcej planecie przebił potem chyba dopiero Alien vs Predator.






9. Dune 2

Prekursor RTS-ów, gra z niesamowitym klimatem oparta na chyba najlepszej powieści s-f ever. Tę muzykę, widok Devastatorów pożeranych przez sandworma i dźwięk płyt stawianych jako fundamenty pod budowle pamiętam do dziś. Od tamtych czasów nie ruszyłem na dłużej żadnego RTS-a.



10. Settlers

Pierwsza gra, w której wszystko żyło. Godzinami mogłem patrzeć na rosnące łany zboża, koszącego je rolnika, proces pieczenia z nich chleba itd. Gra do podziwiania. Uspokajało to niczym patrzenie na rybki w akwarium.





11. Lure of the Temptress

Chyba pierwsza porządna przygodówka, którą przeszedłem w całości. Reklamowana jako objawienie ze względu na prawdziwe AI bohaterów postronnych (sic!), które w praktyce ograniczało się do tego, że potrafili poruszać się między lokacjami. Gra totalnie liniowa, wymagająca wykonania wszystkich niemal czynności w określonej kolejności. Mocno przez to utknąłem i musiałem posiłkować się solucją. Mimo wszystko z jej przejścia byłem bardzo dumny :)


12. SuperFrog

Kultowa platformówka z zapierdalającą niczym odrzutowiec żabą. Produkcja Team 17 u szczytu formy. Rozkład niektórych etapów znam na pamięć.






13. Syndicate

Absolutny klasyk - rewelacyjny misz-masz wielu gatunków osadzony w świecie wyciągniętym niemal prosto z Blade Runnera. Nie wiem czemu, ale nie przypominam sobie bym próbował dłużej w nią grać bez cheatu na kasę... Pamiętam jakiś wywiad z Peterem Molyneux, który twierdził, że specjalnie usztuczniano dźwięk palących się ludzi, bo ten pierwotnie nagrany na potrzeby gry był zbyt realistyczny. Tak, wtedy ta gra porażała realizmem - przechodnie, samochody, żywe niemal miasta. Każdą z 50 bodaj misji przechodziłem po kilkanaście razy. Najbardziej zapadła mi w pamięć ta z Colorado, gdzie mieliśmy do dyspozycji ze 150 gapiów oglądających konwój aut z ważnymi osobistościami. Fajna jatka była :)


14. Alien Breed: Tower Assault

Gra na którą wydałem chyba wszystkie pieniądze zabrane na jedną ze szkolnych wycieczek. Kosztowała naprawdę sporo, więc moja rozpacz, gdy okazało się, że jedna z dyskietek jest uszkodzona, była olbrzymia. Nigdy nie odważyłem się jej wysłać do dystrybutora, a pudełko po niej leży gdzieś jeszcze w domu rodziców. Potem do tej kultowej strzelanki powróciłem już na pececie, ale było już na nią zdecydowanie za późno - Doom i Duke Nukem czekali ;)





15. The Manager

Marny i niesamowicie wolny w działaniu manager piłkarski, który pochłonął mnie na całe tygodnie. Wizualizacja meczów polegała na powtarzaniu kilku sytuacji, z których każda miała dwa warianty - strzeli/nie strzeli. Ileż ja na tym paznokci zjadłem próbując wykombinować co zrobić, by statsy zawodnikom nie spadały. Ale dzięki takiej zaprawie późniejsze Champinship Managery i Football Managery były dla mnie bułką z masłem.



16. Lotus III

Jedna z bardziej popularnych ścigałek na amigę (zawsze wolałem Jaguara XJ220 - to taka gra też) o bardzo dziwnym modelu jazdy. Takiej frustracji jaką wywoływały u mnie kolejne, totalnie beznadziejne próby ukończenia wyścigu w górach często w grach nie czułem - już za to tylko należy jej się uznanie. Wszystkie inne trasy przechodziłem z zamkniętymi oczami, tej jednej cholery nie mogłem.


17. Eye of the Beholder
Mój pierwszy prawdziwy RPG. Nigdy go nie ukończyłem, ale wrażenie jakie zrobiły na 12-latku te puste labirynty lochów pozostały do dzisiaj. Podobnie jak uwielbienie do role-play'i, choć niekoniecznie tych dungeonowatowych.





18. Hired Guns

Niesamowita gra, o bardzo ciężkim klimacie. Grając po zmroku naprawdę można było się ostro zestresować. Także nigdy nie ukończona, bo pirackie wersje posiadały nieprzyjemne zabezpieczenie, które wyskakiwało w pewnym momencie rozgrywki - trzeba było wpisać masę jakiejś gwiazdy, info na ten temat oczywiście w instrukcji, a instrukcji niet. Mimo tego, że wiedziałem, że jej nie ukończę, to grałem w to cholerstwo namiętnie.


19. Fallout 2

I zaczynamy okres pecetowy, jedną z najlepszych (jak nie najlepszą) gier w historii. Sugestywny postnuklearny świat, w którym każdy walczy o przetrwanie, niesamowicie dorosła wymowa, inteligentne dialogi i daleko posunięta nieliniowość - czego chcieć więcej? Do tego świetny model rozwoju postaci i ta otoczka retrofuturyzmu...

Drugą część przeszedłem nie widząc na oczy rok młodszego protoplasty. Przeżycie daleko bardziej intensywne niż najlepszy nawet film. Brak doświadczenia sprawił, iż stworzyłem postać o bardzo niskiej zręczności, a oparta na niej walka byłą dla mnie prawdziwą udręką. Do dziś pamiętam finałową potyczkę, z którą męczyłem się okropnie. Za te męczarnie odwdzięczyłem się Frankowi Horriganowi wielokrotnie, w tym raz zabijając go nawet w 1. turze (co jest nie lada wyczynem). Tak - Fallouta 2 ukończyłem kilka razy i ostatnio ponownie wrócił na ekrany mojego kompa, tym razem poszerzony o masę nowości dzięki modowi Restoration Project.

Zdecydowanie gra mojego życia :P Kocham wszystko co z Falloutem związane (soundtracku słucham do dziś), oprócz Fallouta 3 i Fallouta Tactics, które są wynaturzeniem serii.


20. Fallout

Pierwszą część Fallouta łyknąłem w ciągu jednego dnia, po tym jak ukończyłem F2. Głosu Mastera zapomnieć się nie da ("Join. Die"). Czy dziś może jakaś gra zapewnić takie przeżycia? Na rozpisce znalazł się ponownie jakieś 2 lata temu - Fallouty się nie starzeją i za każdym razem bawią równie dobrze.







21. Baldur's Gate 2

Pamiętam jak kiedyś włączyłem to, żeby sprawdzić jak wygląda - potem przez 2 tygodnie nie wychodziłem z domu :) Wszystko w tej grze lubię. Prawdziwy RPG, którego do dziś w klimatach fantasy nic nie pobiło. Ostatni, w którym walki miały prawdziwy taktyczny wymiar. Pokonanie smoka Firkraaga na wczesnym levelu, czy finałowa walka w Tronie Bhaala to jedna z najlepiej pamiętanych przeze mnie potyczek. Prawdziwa poezja, aż mnie znowu chcica na zainstalowanie Baldurka wzięła:)


22. Jagged Alliance 2

Nigdy przeze mnie nieukończony taktyczny shooter, choć spędziłem przy nim wiele wieczorów. Do dziś chyba nie powstało w tym gatunku nic lepszego (może ruski spadkobierca JA o zerżniętym z Hired Guns tytule wart jest uwagi? Grał ktoś?). Jedna z niewielu gier, w której można było poruszać się Polakiem o wiele mówiącej ksywce Steroid ;) Ależ on fragów mi natrzepał.


23. Quake 2

Quake 2 to dla mnie całe dziesiątki godzin spędzonych w kafejce internetowej (pozdro dla Szopy, Heńka i ówczesnej kafejkowej ekipy ;)), wydany majątek i dojście do całkiem niezłej wprawy. Pierwszy multi w jaki grałem na poważnie i przez wiele lat ostatni - aż do czasu pojawienia się Call of Duty 4.



24. GTA: Vice City
GTA III mnie gdzieś ominęło (grałem trochę u znajomych). Vice City to już była wkrętka na całego. Koszmarnego celowania, luzu i rewelacyjnego, tandetnego klimatu rodem z Policjantów z Miami się nie zapomina. Najfajniejsza chwila: przejście wyścigu, za który nagrodą był bodaj niezły klub nocny (nazwa misji - The Driver). Misja przez wielu uważana za nie do przejścia. Satysfakcja była wielka :)







25. Mafia

Gra cudo. Czeskim twórcom udało się przenieść na monitory komputerów świat jakiego tam jeszcze nie było - czasy prohibicji, z całą ich otoczką: cudowne samochody, stroje, muzyka. Fabuły nie powstydziłby się niejeden naśladowca Puzo. Jedna z najlepszych gier jakie powstały. Mam nadzieję, że wychodząca w tym roku Mafia 2 spełni lata oczekiwań na przynajmniej coś równie dobrego.



26. Arcanum

Niedoceniany i nieco momentami niedorobiony Role-Play twórców Fallouta z jednymi z najlepszych questów i masą odważnych pomysłów (udźwiękowienie gry za pomocą muzyki poważnej). To naprawdę oryginalny przedstawiciel tego gatunku, osadzona w steampunkowym świecie.



27. Thief 3

Rewelacyjna skradanka, gdzie bycie niewidocznym to często naprawdę jedyna droga do sukcesu. Etap w szpitalu dla umysłowo chorych wspominam do dziś, mocne przeżycie. Zresztą cała gra jest świetna i żadne Splinter Celle nie mają z nią w skradankowej kategorii szans.



28. Alien versus Predator 2

Jedna z najstraszniejszych gier w jakie grałem (misje człowieka). Słuchawki na uszy, dźwięk detektora ruchu (kto oglądał Aliens wie o co chodzi), ciemne korytarze i niemal palpitacja serca za każdym razem, gdy coś się pojawiało w pobliżu. Brr, świetna gra. Aż szkoda , że się tak zestarzała.







29. Planescape: Torment

To właściwie nie gra, to przeżycie. Jedyna w swoim rodzaju, fabułą zmiatająca wszystko co w kategorii gier powstało. Tu się więcej czyta niż porusza czy walczy, a to co się czyta, warte jest każdej nagrody. Cudowny erpeg, będący właściwie esencją tego, co przez nazwę Role Play Game należy rozumieć. Aż szkoda, że walki, inwentarz i kilka innych rzeczy nie dorównało poziomem sferze scenariuszowej. Ale wówczas mówilibyśmy o grze ideale. Niemniej Bezimienny zawsze będzie moim ulubionym bohaterem.




30. Prince of Persia: Warrior Within

Jak dla mnie najlepsza część Księcia, gdzie skakanie i użynanie głów w akompaniamencie metalowej muzyki to czysta poezja. Ładunek miodności jest tu niesamowity. Nie rozumiem czemu z najnowszego Prince of Persia zrobiono jakiegoś metroseksualnego dupka, który nawet zginąć nie może:( Przepadnijcie casuale!







31. Call of Duty

Nigdy nie skumałem zachwytów nad Medal of Honor: Allied Assault. Dla mnie pierwszą grą, która faktycznie dała mi namiastkę tego jak może się poczuć żołnierz na wojnie był Call of Duty. Początek gry, idziemy samotnie, tradycyjnie łupiąc Niemców. Nagle nad naszymi głowami pojawiają się samoloty, z których skaczą dziesiątki naszych towarzyszy i zaczyna się szturm. Szturm, w którym jesteśmy tylko jednym pośród wielu, nie żadnym superhero, a prawdziwym żołnierzem. Ależ to robiło wówczas wrażenie. Dziś to tylko marnie wyglądająca, zaskryptowana w banalny sposób sieczka.



32. Far Cry

To trzeba było zobaczyć, ta plaża, te drzewa, ta woda i jeszcze te ogromne mapy! Jezu, najpiękniejsza gra jaka powstała, nie wiem, czy kiedykolwiek inna gra swoim wyglądem zrobi na mnie równie wielkie wrażenie (Crysis nie zrobił). Wyprzedzała swoje czasy o jakieś 3 lata i wyglądała olśniewająco nawet w niskich dość detalach. Do tego była super miodna - oprócz rewolucji w grafice, przyniosła jeszcze rewolucję w AI przeciwników wnosząc ją na poziom, któremu nawet przereklamowany Crysis nie dorównał. Dziesiątki doskonałych fanowskich etapów a nawet całych kampanii sprawiły, że Far Cry nie znikał z mojego twardziela przez dobre 4 lata. Jak dla mnie najlepszy FPS w historii.


33. Football Manager (wszystkie części)

Gra opium. Zasysa jak odkurzacz. Jak bym miał wybrać jedną grę ma bezludną wyspę, to byłby właśnie FM. Nic nie smakuje w świecie gier tak, jak robienie z kopciuszka potęgi światowej, nic nie daje większej satysfakcji niż wygranie z Wisłą na wyjeździe z MU. Gra dla maniaków.








34. S.T.A.L.K.E.R.

Cholernie niedorobiona rosyjska produkcje przenosząca nas w rejony Czarnobyla. Ale za ten klimat i liczbę zjeżonych na głowie włosów, gdy przedzierałem się nocą w burzy przez dzikie tereny lub z wyjątkową łatwością generujące poczucie lęku podziemia, Stalkerowi miejsce na tej liście się należy. Polecam.







35. Wiedźmin

Polska produkcja. Ale nie przemawia przeze mnie wcale patriotyzm, gdy piszę, że to zdecydowanie jedna z najlepszych gier w jakie grałem. Choć niepozbawiona wad, to wybory jakich musimy tam dokonać, wykreowanie świata gdzie wszystko różni się co najwyżej odcieniem szarości, a biel i czerń nie istnieją, to prawdziwy majstersztyk. Do tego ta fabuła, coś niesamowitego - nie mogłem dojść do siebie przez wiele minut po zakończeniu gry. Kto nie grał, niech nie grzeszy już więcej i leci do Empika;)




36. Half Life: Episode Two

Wcale wielkim miłośnikiem Half_life'a nie jestem. HL2 jest owszem niezły, ale w starciu ze swoim ówczesnym przeciwnikiem Far Cry'em nie ma szans. HL2: Episode One to już w ogóle odcinanie kuponów, bez pomysłu na poprowadzenie akcji. Z Episode Two miało być podobnie, a wyszedł chyba najbardziej wzruszający FPS w historii. Końcówki i sceny z ojcem Alyx nie zapomnę jeszcze długo. Choć graficznie gra się mocno już posunęła, to w 2007 roku pokonała dla mnie wszystkich konkurentów w gatunku, nawet Bioshock i Crysis.

37. Call of Duty 4

Początkowo mnie odrzuciła. Po przejściu 5-6 etapów machnąłem ręką na tego zaskryptowanego gniota. Potem do niego wróciłem przeżywając jedne z najbardziej intensywnych chwil przed kompem. Zwroty akcji, bomba atomowa i niesamowita końcówka - wszystko to właściwie nie pozwalało uwierzyć, że to tylko gra, a nie wysokobudżetowe kino.

A potem przyszedł czas na multi. No i mnie zassało. Najpierw się dziwiłem, jak to możliwe, że ja, taki wyjadacz, tak słabo sobie radzę (zerowy stosunek fragów do własnych zejść był osiągnięciem). Z czasem było coraz lepiej, aż przyszedł czas, że nieraz jestem dwukrotnie lepszy od drugiego w kolejności gracza i zostałem zaproszony do klanu z własnym serwerem (pozdro dla ekipy |AO|). No i odkąd gram w CoDa na multi, to nie ma czasu na żadne inne gry. Nawet GTA IV przechodzę już miesiąc (polecam).

Podsumowanie:

Nieźle się całość rozrosła. Ale 20 lat grania to kawał życia i trochę się tego nazbierało. Jak ktoś ma ochotę pokomentować - zapraszam, pewnie każdy ma swój zestaw niezapomnianych chwil spędzonych z grami :)

wtorek, 6 stycznia 2009

Burn After Reading / Tajne przez poufne




Bracia Coen potrafią być bez wątpienia genialni. Fargo to ścisła dziesiątka moich najbardziej ulubionych filmów, Big Lebowski wymiata, a Barton Fink (za którym osobiście nie przepadam) przyniósł im Złotą Palę w Cannes. Niestety XXI w. przyniósł dość dramatyczny spadek ich formy. O ile Człowieka, którego nie było dało się z przyjemnością oglądać, to poziom Okrucieństwa nie do przyjęcia, czy Ladykillers był po prostu... nie do przyjęcia ;)

Kiedy spisałem ich już raczej na straty, to w 2007 roku wyskoczyli z doskonałym To nie jest kraj dla starych ludzi. Film zasługiwał na wszelkie nagrody, choć robota Coenów wydała mi się znacznie mniej warta docenienia w momencie przeczytania książki Cormaca McCarthego, której to film jest adaptacją. Książka ta jest niemal gotowym scenariuszem, zaadaptowanym przez braci w skali praktycznie 1:1 (nieco zmieniona końcówka). Niemniej, choć zadanie nie było takie trudne, jak się mi pierwotnie oglądając film wydawało, to obraz ten jest naprawdę świetny.

Rok później Coenowie, wykorzystując ponownie nakręcony hype na ich nazwisko, zaatakowali przewrotną komedią w doskonałej obsadzie - Tajne przez poufne. Oczekiwania były z pewnością mocno podkręcone i nie da się ukryć, że film ich nie spełnia. Klimatem nawiązuje raczej do wymienionych przeze mnie shitów made by Coen brothers plus tempo rodem z Bracie, gdzie jesteś?; na szczęście poziomem znacznie wszystkie je przewyższa. Co prawda do Big Lebowskiego to jeszcze lata świetlne, ale i tak ogląda się toto przyjemnie, wciąga, wkręca i bawi. A że ulatuje z główki godzinę po zakończeniu, to już całkiem inna sprawa.

Pitt, Malkovich, Clooney - każdy z nich ma tu swoje 5 minut i wykorzystuje je na maxa. Frances McDormand (prywatnie żona Joela Coena) po raz kolejny udowodniła swój talent, ale żeby zaraz nominować ją do Złotych Globów to lekka przesada. Gdyby nie oni, film straciłby znaczny procent swojej wartości i pewnie krytycy by go zjedli. A tak dzięki nim jest fajnie, bo wygłupiający się przed kamerą Pitt najzwyczajniej w świecie przyciąga uwagę bardziej, niż gdyby na jego miejscu posadzić anonimowego aktora. Podobny efekt można było zauważyć w Tropic Thunder, gdzie wygibasy Toma Cruisa wzbudzały wesołość głównie dzięki temu, że to był właśnie Tom Cruise.

Oglądać, czy nie oglądać? Oglądać - kupa fajnej zabawy. Choć nadzieje zawiedzione, to w całościowo branym dorobku braci Coen Tajne przez poufne wcale źle nie wypada. A w porównaniu do panujących w kinach komedii to już niemalże arcydzieło ;) Tak więc liczyliśmy na więcej, ale źle nie jest. Można polecić.

Moja ocena:
7,5/10


BTW. Powieśc Cormaca McCarthego To nie jest kraj dla starych ludzi zdecydowonie polecam. Jeszcze bardziej jednak namawiam do przeczytania jego najnowszej powieści - Droga. Jej lektura to zdecydowanie jedno z najintensywniejszych emocjonalnie przeżyć jakich może dostarczyć literatura. Zresztą nagroda Pulitzera mówi tu sama za siebie.